czwartek, 31 stycznia 2013

Od rzeczy "Do Rzeczy"


PIOTR GABRYEL: KUBEŁ ZIMNEJ WODY DLA EUROENTUZJASTÓW

Gabryel nie posiadający kwalifikacji intelektualnych bredzi o UE. Zadowolony z siebie, iż znajduje podobnych sobie bezkwalifikantów.


Spotkanie z Piotrem Semką w Szczecinie

Uciekać z nad morza, kuracja odchudzająca rozum do was zawita. Szczupłość horyzontów gwarantowana.


O tolerancji i związkach partnerskich - Bronisław Wildstein

Tak jak marne i bez talentu wypociny prozatorskie (gdy Bóg dawał talent, Wildstein poszedł zrobić siku), takież gryzmoły oratorskie o tolerancji. Mówić ortograficznie też trzeba potrafić.


Komu przeszkadzał wieniec od kibiców?

Takie pytanie może zadać w tytule tylko redaktor idiota (ptaszek-idiota z Jasnorzewskiej, któremu rozumu nie staje). Głupcy od rzeczy mogą tylko snuć takież przypuszczenia. I nie wstydzą się pluć na język polski, którym ledwie władają.


"Staruch na wolności" - Cezary Gmyz

No i mają "gwiazdę", która sklecić nie potrafi dwóch z sensem zdań.



I tak potraktowałem ich ulgowo. Zbiór intelektualnych meneli w jednym miejscu, bez pojęcia czym jest władanie piórem i jak opisać rzeczywistość, za to dobrze znajdujący się w czynnościach mamiących publiczność ledwie czytającą.

Głupi, głupszy, wierzący


Powstał antyreligijny portal po prostu pod nazwą antyreligijni.pl. Gromadzi memy antyreligijne, czyli najprostsze środki komunikacji internetowej - obrazki.

Autorzy strony oświadczają: "Administracja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za draśnięte uczucia katolików..." Itd.

Antyreligijny nie znaczy antykatolicki, ale już została "draśnięta" fronda.pl, która jest wąskoreligijna, czyli katolicka. Wąskotorowa religia Tomasza Terlikowskiego wykoleja się z nim, jako maszynistą, bądź sukienowym - napisano na ciuchci fronda: "...to szczyt chamstwa i prostactwa posuniętego do granic możliwości".

Fronda oświadczyła, że ma prawo nie tylko do gniewu, ale także do prawnych kroków, które zablokują portal. Akurat to się im nie powinno udać. Nie wierzę, aby zdecydował się na to sąd polski, aby blokować treści antyreligijne, bo nie jest to tożsame z szydzenia z religii. Sąd polski nie zrobi tego w obawie przed prawem europejskim, które pozwala na "wycieczki" przeciw religii: katolicyzmowi, islamowi i innym kultom.

Portal wąskotorowy Terlikowskiego zachęca swoich fanów, aby wywierać naciski na administrację Facebooka, aby fan page antyreligijni.pl został usunięty. Zdaje się, że po pierwszym nawoływaniu to się udało, bo czytamy, że "fan page odblokowany - dziękuję uniżenie fejsbogowi".

Można zapytać, czy degradacja słów - głupi, głupszy, wierzący - zatrzymuje się już na trzecim stopniu.

środa, 30 stycznia 2013

Dorota Kania z magla




Dorota Kania w odpowiedzi na publikację w "Polityce" i "Newsweeku" na portalu Niezależna.pl pisze: "Każdy, kto zna moje bliskie związki z Żydami, wie, jaką bzdurą jest posądzanie mnie o antysemityzm".

Dobre pytanie: Kto zna związki Kani z Żydami?

Jakakolwiek odpowiedź na to pytanie, nie powoduje tego, że czytający dziennikarkę "Gazety Polskiej" nie tylko posądza ją o antysemityzm, ale stwierdza nie wątpiąc. Ba, antysemita identyfikuje się z Kanią w aspekcie antysemityzmu.

A antysemityzm nie jest bzdurą, a negatywną cechą polityczno-charakterologiczną, co z jej testów uderza w oczy, a łechce antysemitę.

Antysemici tacy, jak Kania nie przyznają się do antysemityzmu, tylko tak konstruują swoją wypowiedź, że wątpliwości może mieć antysemita, bo chciałby, aby to było mocniej i wprost.

To jedna przewina Kani, inna to zaglądanie do życiorysów przodków. Skąd u Kani takie podglądactwo? - można zapytać w jej stylu. Takie lustrowanie? A to jest cecha przypadłości charakterologicznej, czyżby na każdym kroku była przez rodzinę szpiegowana, podglądana? To nie jest rzetelność dziennikarska, to nie jest skupienie się na meritum opisywanego problemu, jest to li tylko za wszelką odgrywanie się, czucie się gorszym, poniżonym, zakompleksiałym. Jest na ten temat cała literatura przedmiotu, poczynając od Freuda.


Kania swoją wypowiedź tytułuje "Wrzask potomków KPP". I znowu przyganiał kocioł garnkowi.

W "Polityce" wrzasku nie ma, tylko pytanie: Czy dzieci mają tłumaczyć się z biografii rodziców?"

Kto wychował Kanię, że jest tak marnego i wrzaskliwego charakteru? - tak można zapytać w stylu Kani. Kania specjalizuje się w podglądactwie biografii przodków dziennikarzy i polityków, którzy są zupełnie inni, niż ona, dlatego stali się wrogami. Nie interesuje ją spór o meritum sprawy, lecz zaglądanie do majtek przodków.

Jak można nazwać resentyment Kani, gdy pisze: Dla wrzeszczących spadkobierców KPP mam złą wiadomość: nadal będę pisała o pokoleniu komunistów, którzy mieli zająć miejsce elit zamordowanych w Katyniu, Powstaniu Warszawskim, w kazamatach więzień NKWD i MBP. Opiszę rozpacz Jodka Mordki, który nie mógł przywitać czerwonoarmistów, z czego sam zwierzał się w swoim życiorysie. Czytelnicy dowiedzą się o działalności Ozjasza Szechtera, Stefana Michnika, Daniela Passenta.


To właśnie jest wrzask, odgrażanie się, bo już na przywoływanych łamach Niezależna.pl zapowiedziała, że na jesieni ukaże się publikacja "Resortowe dzieci". Kania sama się poniża, a za tę czynność odpowiada tylko ona, a nie nikt z przywoływanych przez nią. Podglądactwo życiorysów przodków nie jest żadną lustracją, a hańbą czyniącego to. Nie jest to żadne dziennikarstwo, a poziom magla.

wtorek, 29 stycznia 2013

Tusk zganił Gowina - i co z tego?


Donald Tusk na posiedzeniu rządu złajał Jarosława Gowina za stanowisko w kwestiach związków partnerskich, które przedstawił w Sejmie, jakoby wszystkie 3 projekty ustaw były niekonstytucyjne. Interweniował sam premier, twierdząc, że stanowisko Gowina nie jest stanowiskiem rządu.

Zganił Gowina - i co z tego? Wszak nie może w tej chwili pozbyć się go z rządu. Tym samym Gowin wybyłby z PO, choć niekoniecznie zasiliłby PiS, to pozostawałby w opozycji. A Tuska nie stać w tej chwili na nowe rozdanie koalicyjne, tym bardziej, że podobny kłopot - jak z Gowinem - ma z partnerem koalicyjnym PSL i Januszem Piechocińskim. Ba, ten kłopot jest nawet większy i pojawi się w najbliższym czasie.

Można spekulować, co się stanie z obecnym rządem? Można spekulować i trzeba. Rząd w obecnym kształcie przetrwa do wotum nieufności, jakie niedługo będzie zgłoszone przez PiS i propozycją partii Jarosława Kaczyńskiego Piotrem Glińskim, jako "parapremierem" rządu technicznego.

Tusk i jego rząd przetrwają to głosowanie. Na tym jednak się nie skończy. W polityce czekają nas duże przetasowania. Możliwe, że powstanie nowa koalicja. Partnerem dla PO może być tylko lewicowa partia. Jaka? Ruch Palikota albo SLD.

Zdaje się, że suma głosów PO i tylko jednej partii lewicowej nie tworzy większości sejmowej, a obydwie partie lewicowe nie dogadają się, gdyż jedna z nich będzie przystawką dla drugiej. Nie wierzę także w przyspieszone wybory, bo one także nie wniosłyby zdecydowanie innego rozkładu politycznego.

Sytuacja jest patowa. W polityce muszą być jakieś rozstrzygnięcia, nawet gdy tym rozstrzygnięciem jest - brak rozstrzygnięcia.

Gowin na wiosnę wyleci z rządu. Aby nie wyszedł z PO, Tusk będzie musiał zapłacić mu jakąś koncesją. Jaką? Możliwości jest niewiele. A może nie ma wcale, oprócz jednej - marszałek Sejmu. Jest źle, będzie jeszcze gorzej.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Teflon smoleński - produkcja National Geographic nie przekonała nieprzekonanych


Film o katastrofie smoleńskiej globalnego kanału National Geographic "Śmierć prezydenta" nie przekonał nieprzekonanych, bo oni mają swoją polityczną tezę i się jej trzymają. Zresztą w kraju mamy polityczno-publicystyczny przemysł smoleński. Kręci się dobrze w polityce i w publicystyce prawicowej, więc nie będą zmieniać teorii spiskowej na rozsądek. To się nie opłaca, a sama katastrofa - jak mówią Czesi - to se ne vrati.

"Polegli" pod Smoleńskiem i już. Ofiary katastrofy są grillowane przez PiS i sprzyjające im media. To ich najcenniejszy artefakt polityczny, perła w koronie. Dar niebios - nomen omen. Martyrologiczna manna na pustyni władzy, którą przemierza Mojżesz Kaczyński.

Adam Hofman uważa, że film pokazuje,że Polacy są nieudolni, mają złych pilotów, beznadziejnie podchodzą do swoich obowiązków.

Kogo Hofman opisał? Tak jest! Część Polaków, a szczególną reprezentacją jest on sam i koledzy z jego partii. Podobnie wpisywał się w powyższy schemat nieżyjący prezydent. Śmierć go nie uświęciła, a pamięć o nim nie została odebrana przez jazgot.

"Śmierć prezydenta" jest beznamiętną narracją. Opowiada o faktach, do których jest pewność, że się zdarzyły, a które tworzą logiczną całość. I to podali twórcy dokumentu National Geographic. Mogli więcej szczegółów poddać wątpliwościom, ale wówczas film byłby rozmamłany, przeładowany i niejasny. Mgło być więcej o rodzinach ofiar, które jak ich zmarli sami stali się ofiarami teorii spiskowych Antoniego Macierewicza.



A ten ostatni nie poddaje się. Macierewicz oferuje pomoc rodzinom ofiar, które chciałyby złożyć pozew w sprawie filmu.

Chce rodziny ofiar jeszcze raz grillować. Po raz trzeci. Pierwszy raz, gdy byli żałobnikami. Drugi, gdy uczyniono ich narzędziami w medialnej konstrukcji "zbrodni niesłychanej" (choć niektórym akurat to pasowało, wybili się na posłów i celebrytów).

A teraz trzeci raz na piekielny smoleński ogień chciałby posłać ich Macierewicz. To już nie martyrologia, to fetor.

Nikt tych ludzi nie przekona, największy autorytet ekspercki, medialny, polityczny. Rozsądek ich się nie ima, są w tych kwestiach teflonowi.

niedziela, 27 stycznia 2013

Lustracja prawicy przypomina tę z 1968 roku


Najnowszy "Newsweek" stawia tezę (skądinąd słuszną), że dzisiejsza prawica jest podobna do "moczarowców" z 1968 roku. Tak samo lustruje przodków, jak ówcześni twardzi komuniści.

Dorota Kania z "Gazety Polskiej Codziennie" jest odpowiednikiem  Ryszarda Gontarza, autora przesławnego artykułu "Inspiratorzy".

Dopowiem: Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz to odpowiednicy Mieczysława Moczara i Władysław Gomułki. Ten sam chłam historyczny. Nawet mają podobne cechy charakteru i porównywalne życiorysy. Dla mnie wszystkie postacie antypolskie.

sobota, 26 stycznia 2013

Wg Rymkiewicza polska cywilizacja




Poeta Jarosław Marek Rymkiewicz od dłuższego czasu uważa, iż mitem założycielskim niepodległości kraju powinna być przelana krew. Po 1989 roku tę krew widział w jednym obozie - postkomunistów. Kilku albo i więcej polityków PRL-u winno wg poety zawisnąć na drzewach (jak te liście), albo po prostu lud zachęcić do utoczenia z nich krwi. Byłoby to samoistne samooczyszczenie narodu. Takie jest przesłanie głośnej eseistyki z tomu "Wieszanie".

W "Gazecie Polskiej Codziennie" wypowiada się o Powstaniu Styczniowym 1863. Przeciwstawia sobie dwie postawy. Kolaborantów, których utożsamia z obecnymi władzami i prawdziwych Polaków patriotów, którzy nie boją się położyć na szali swego życia. Jeden z portali prawicowych, który ten wywiad z poetą omawia, opatruje go charakterystycznym obrazkiem, wskazując, gdzie ci kolaboranci się znajdują.


Dzisiejsi urzędnicy państwowi i publicyści mainstreamowi to dla poety carscy urzędnicy:

Oficjalna wersja rządzących elit brzmi, że powstanie styczniowe to nieodpowiedzialne, szkodliwe marzycielstwo Polaków. Wypowiedzi niektórych rządowych publicystów właściwie niczym nie różnią się od wykładni obowiązującej po powstaniu styczniowym prezentowanej przez carskich urzędników.

Jedni myślą z natchnieniem o ojczyźnie, a inni po prostu balują, bawią się. To następna dychotomia, wg której Rymkiewicz dzieli Polaków:

Podłe powstanie” – tak mówią, kilkanaście lat po powstaniu styczniowym, zruszczeni bohaterowie opowiadania Stefana Żeromskiego „Echa leśne”. Wcale bym się nie zdziwił, gdybym teraz usłyszał w reżimowej telewizji takie sformułowanie. No bo to przecież było podłe – wszyscy zginęli lub poszli na Sybir. Jak tak można – przelewać niepotrzebnie krew i ginąć za Polskę – kiedy można żyć wesoło i balować na salonach.

Zupełną nowością antropologiczno-socjologiczną jest wprowadzenia pojęcia: polska cywilizacja. Proszę się na chwilę nad tym terminem zatrzymać. Jest on do imentu bzdurny, ale dla dużej części Polaków nośny. Otóż polska cywilizacja jak Feniks przegrywa, ale po to, aby się odradzać. Takie klimaty. Weźmiemy w dupę (jest zima), ale przyjdzie wiosna i się odrodzimy. To chłopskie myślenie. Rymkiewicz nie zadaje sobie pytania podstawowego: ile razu ludzie „polskiej cywilizacji” mogą umierać. Wg poety po śmierci mamy żyć. To upiorne myślenie. W takie ujmuje Rymkiewicz słowa:

Historyczna prawda zaś jest taka, że każde nasze powstanie, każde zachwianie nie tylko polskiej tożsamości, ale w ogóle polskiej możliwości istnienia – przez pacyfikacje, masowe zsyłki na Sybir, przez przelew krwi – każde powstanie, mimo że każde było militarną klęską, było zwycięskie. Wszystkie nasze wielkie powstania były wielkimi zwycięstwami polskiej cywilizacji. Było bowiem tak, że po każdym powstaniu, po każdym rozlewie krwi polskość odradzała się i przemieniała.

Kwaśniewski jako słup reklamowy


Właściciel "Wprost" Michał Lisiecki zna się na PR. Odrobił lekcje, bo przekuwa kryzys na promocję konkretnego tekstu i swojego tygodnika. Sytuacja w segmencie tygodników opinii jest trudna, papier odchodzi do lamusa. A Andrzej Stankiewicz wywija mu numer, pisze o finansach Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie jest to materiał śledczy, gdyż Stankiewicz tego typu dziennikarstwa nie uprawia. Niemniej trochę popukał w doniesienia o Kwaśniewskim, gdzie to zapuścił swoje macki były prezydent, aby pobuszować w kieszeniach tych, którzy w nich szmal mają. Głównie pisała o tym "Wyborcza" i pewnie wyszło dziennikarzowi, że Kwaśniewski porusza się w świecie finansów niestandardowo.

Piszę na nosa, bo tekstu "Wprost" przecież nie znam. W każdym razi wylatuje z fotela naczelnego Michał Kobosko, który taki tekst chciał puścić, a wlatuje klasyczny dziennikarz śledczy Sylwester Latkowski. Branża jednak nie poprzestaje, zapuszcza żurawia w sprawy "Wprost", szczególnie konkurencja. Pisząc nieoględnie, że nieładnie Lisiecki postępuje, w pracę dziennikarzy ingeruje.

Właściciel znajduje wyjście. Tuż przed ukazaniem się nowego numeru na Facebooku i Twitterze informuje, że materiał ukaże się w najnowszym numerze poszerzony o wywiad z "pomówionym" Kwaśniewskim. Widzicie - zdaje się mówić Lisiecki - standardy u mnie muszą być zachowane. A podtekst tego komunikatu na portalach społecznościowych jest następujący: kupujcie "Wprost".

W ten oto sposób były prezydent stał się słupem reklamowym tygodnika.


piątek, 25 stycznia 2013

Gowin do wymiany - tak należy potraktować słowa Tuska o ministrze sprawiedliwości




Słowa Donalda Tuska wobec Gowina, członka jego rządu, w Sejmie podczas debaty nad projektami o związkach partnerskich: "Jarosław Gowin wygłosił swoją osobistą opinię, nie rządu", są de facto zapowiedzią dymisji ministra sprawiedliwości, jeżeli nie dymisją.

Pytaniem jest: kiedy dymisja Gowina nastąpi? Przed zgłoszeniem konstruktywnego wotum nieufności wobec rządu Tuska przez PiS i zaproponowaniem "premiera technicznego" Piotra Glińskiego, czy po tym terminie? Gdyż frakcja Gowina przy głosowaniu się policzyła, liczy 46 posłów PO.

Gowin po dymisji może wyjść i utworzyć klub parlamentarny, a Jarosław Kaczyński może go zachęcać do utworzenia rządu pod swoją egidą, włącznie z teką wicepremiera. PSL zaś przy ostatnich krokach Janusza Piechocińskiego obrało taneczny kierunek na prawo i może być łatwiejszym łupem dla PiS niż się wydaje.

Tusk w obecnym układzie nic praktycznie w Sejmie nie może. Obskurantyzm izby ustawodawczej nie pozwala przyjąć żadnego nawet kompromisowego projektu w sprawie in vitro, konwencji przeciw przemocy wobec kobiet i w rodzinie, ani jak obecnie ustawy o związkach partnerskich.

Zdaje się, że nawet nie jest możliwa nowa koalicja z dwoma partiami pro forma lewicowymi: Ruchem Palikota i SLD. Nowe rozdanie parlamentarne?

Porażka z ustawami o związkach partnerskich jest o wiele bardziej dalekosiężna niż nam się wydaje. Nie tylko dla koalicji rządowej, która w reformowaniu państwa i zarządzaniu nim okazuje się impotentna.

Gowin do wymiany? Tak, od czegoś należy zacząć. A premier, gdy wyleczy na dobre infekcję dróg oddechowych, jak najszybciej musi zająć głos w sprawie infekcji rządu, parlamentu, bo nie ma już czym w nim oddychać. Ani w Polsce.



czwartek, 24 stycznia 2013

PiS u władzy? O, nie! - zakrzykną Polacy i nie pozwolą


Rok 2013 zapowiada się nieciekawie (oczywiście, zależy dla kogo), tak ocenia szef "Polityki" Jerzy Baczyński.

Czy ma rację? Czy sprawdzą się jego prognozy? - zobaczymy.

Przeprowadza analizę - jak to publicysta - prostymi środkami. Mianowicie dychotomią: język opozycji się wyczerpał ("zbrodnia niesłychana", "Tusk musi odejść") i zapowiedziami strajków przez związki zawodowe (najbliższy jutro kolejarze na Śląsku, bo tracą przywilej darmowego przejazdu I klasą).

Polityka w nowym roku się rozkręca, mamy do czynienia z pierwszymi zwarciami, a PiS zdefiniował rok 2013, w którym może nastąpić Budapeszt. Metafora kryzysu, życzenie, aby działo się źle w kraju.

Partia Kaczyńskiego chce współpracować ze związkami zawodowymi i liczyć na to, aby ulica się odezwała, a oni podniosą władzę.

PiS wyczerpał język, doszedł do ściany, choć nic się nie stało. Ciągle gadanie o biedzie, i rozpadzie państwa, o braku rządów, spowodowało, iż przelicytować ten język będzie trudno. Więc co? Teraz przejście od słów do czynów.

Tak nakazuje logika. Dla PiS każdy protest jet dobry, aby paraliżować kraj. Grę mają tylko jedną: im gorzej, tym dla nich lepiej, bo ciągle śnią o władzy.

Tak pesymistycznie widzi Baczyński. Lecz w swych kalkulacjach nie uwzględnił jednego. Rząd i Donald Tusk nie śpią.

Protesty - a te niewątpliwie będą - wcale nie muszą grać na korzyść PiS i Kaczyńskiego, którzy są postrzegani, jako zło. Ten rok będzie trudny, ale czy wcześniej były łatwe lata?

środa, 23 stycznia 2013

Anna Grodzka – bez sensacji!


Jutro (czwartek) w Sejmie będzie zapewne burzliwie, bo debata nad trzema projektami ustaw o związkach partnerskich. Już wielokrotnie było na ten temat pisane na tym blogu, więc nie będę się powtarzał. Zaprezentuję tylko rozmowę Moniki Jaruzelskiej z Anną Grodzką (uważam, że bardzo niedocenianej; wzgląd: transseksualizm).


Anatomia złodziejstwa o. Rydzyka



W TVN24 w programie "Czarno na Białym" pokazano obszerny i analityczny dokument, jak to PiS kroił państwo polskie na rzecz o. Tadeusza Rydzyka.

Gębę można było rozdziawić i mieć problemy z powrotem do normalności. PiSowcy i Rydzyk guzik robią sobie z Polski, rżną nas równo. Poprawiam się: rżnęli, bo kurduplów z tej partii nie ma u władzy, a Rydzyk jednak chce wydeptać, aby mu za friko, za jego chachmęt, przyznano koncesję, aby obić w barana owieczki. Bo bez multipleksu cyfrowego dla TV Trwam nie będzie mógł rżnąć rodaków.

Materiał filmowy w "Czarno na Białym" dotyczył przyznania koncesji przez PiS w 2007 roku na odwierty geotermalne. Zrobiono to - jak eufemistycznie nazwano - niestandardowo, a dokumenty tak niekompletne, że wołały o pomstę do piekła, dziurawe.

Pracowało nad tym "niestandardem" trzech polityków PiS: Kazimierz Kujda, prezes NFOŚiGW, w skrócie: Fundusz Ochrony Środowiska (dojna krowa, bo pożyczki są bezzwrotne), Jan Szyszko, minister ochrony środowiska i Mariusz Orion Jędrysek, główny geolog kraju.

Rżnęli naród polski, że hej, dzisiaj siedzą w mediach Rydzyka i takie nawijają głupoty, że od normalnego człowieka powinni dostać fangę, aby w spodnie narobili.

Działo się to tuż przed wyborami 2007 roku. Dostali koncesję, więc szybko Lux Veritatis (ta sławna spółka od TV Trwam) starał się o dotację 12 mln zł. Szybko się zorientowali, że to za mało, jak na złodziejstwo Rydzyka i załączyli aneks do wniosku, aby dotację zwiększyć do 27 mln zł, bez żadnego umotywowania.

To byłaby zresztą najwyższa dotacja w historii funduszu. Ale wybory zostały przerżnięte i PO doszła do władzy. Tuż po wyborach, PiS jeszcze przez miesiąc dzierżył władzę, w pospiechu załatwiano dotację dla Rydzyka. Mimo ewidentnych braków w dokumentach, prezes funduszu (NFOŚiGW) dał słowo honoru (poważnie!), że wody termalne występują w tym, określonym miejscu. Ba, jeszcze oszukiwali w składzie rady nadzorczej funduszu, bo nie wszyscy chcieli przyznać dotację dla Rydzyka.

Mało tego, już po zaprzysiężeniu rządu Donalda Tuska, prezes funduszu fałszował umowę z Lux Veritatis, a konkretnie paragraf 11, kluczowy dla przedstawienia dokumentów. Chodziło o to, aby bez dokumentów przyznać Rydzykowi szmal.

Ale nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa funduszu i sprawa się rypła. Kradzież 27 mln  Rydzykowi nie wyszła. Teraz całą sprawę bada sąd.

Tutaj link do tego materiału z TVN24 "Czarno na Białym".

wtorek, 22 stycznia 2013

Lucyna Winnicka nie żyje



Tak rodzi się faszyzm



Zdarzenie miało miejsce w Dąbrowie Górniczej, a jego bohaterowie nazywają się White Boys Sosnowiec (WBS).

Na zdjęciu widać, a krąży też w sieci filmik, jak pięciu białych chłopców z Sosnowca zerwało banner promocyjny (3x4 metry) posła Ruchu Palikota Jerzego Borkowskiego w biały dzień, w miejscu publicznym.

E, tam tylko zerwali. Spalili. Obrócili wizerunek głową w dół i wznieśli ręce w faszystowskim pozdrowieniu.

Na filmiku twarze mają zamaskowane, pojawia się za to napis: "Banner RPP, który bardzo raził nasze prawicowe spojrzenie". Filmikowi towarzyszy ostra muzyka.

Po czym owi WBS wysłali do Borkowskiego na sejmową skrzynkę mailową informację, że to może go zainteresuje i link do filmiku.

Na Facebooku jest witryna WBS, Borkowski mógł przeczytać w jakich okolicznościach powstał ów film z pirotechnicznymi czynami białych chłopców z Sosnowca:

"Nasza grupa spotkała się. (…) Celem spotkania było umilenie turnieju Federacji Młodych Socjaldemokratów w kręgielni Nemo. Po wejściu na kręgielnie ujrzeliśmy kilkudziesięcioosobową grupę FMS'ów (sami podają, że grało 40 osób)".

"Gdyby ktoś z nas zobaczył zdjęcie min wyżej wymienionych, to osoba niewtajemniczona uznałaby, że zobaczyli Lorda Voldemorta. Prawda jest taka, że kilkudziesięcioosobowa grupa lewaków zobaczyła kilku narodowców. Po chwili impreza magicznie została zamknięta, a przy wejściu pokazał się bardzo miły ochroniarz. Postanowiliśmy zagrać w bilarda i tak nam minęła godzina. Po skończonej naszej grze udaliśmy się na spacer i naszym oczom ukazał się baner Ruchu Poparcia Palikota. Także na naszych oczach grupa nieznanych sprawców zerwała ten baner (dorwać tych bandytów!)".

Na stronach WBS jest sporo symboli faszystowskiej. Tak w kraju rodzi się faszyzm. To jeszcze jedno siedlisko tej prawicowej zarazy.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Kaczyński pisze nekrolog


Polityka nie jest własnością kogokolwiek, zwłaszcza uprawiana w imieniu narodu. Jest własnością narodu, a nie żadnego przywódcy, choćby nosił miano Aleksandra z Macedonii (Wielkiego), Napoleona, czy też Piłsudskiego.

Tomasz Nałęcz porównując Jarosława Kaczyńskiego do odyńca, nic nie powiedział o jego żałobie, powiedział, czym prezes może być dla życia publicznego. Nie powiedział też, aby prezes PiS miał wnieść cokolwiek  pozytywnego do sfery publicznej, bo już trochę go obserwował. Prezes PiS nic nie wniósł pozytywnego po katastrofie smoleńskiej, bo konfabulacje o tym zdarzeniu jego i akolitów z PiS (szczególnie Antoniego Macierewicza) nie pomogły naszemu życiu publicznej, wręcz przeciwnie: wniosły jeszcze jeden element zła, z którym nie wiadomo, co zrobić.

Ta żałoba po matce, Jadwidze Kaczyńskiej, też nic nie wniesie, bo prezes PiS się nie zmieni, ani sam się nie wychowa. Jest, jaki jest - i takim go należy postrzegać, oceniać - i przede wszystkim przestrzegać; głównie przestrzegać przed nim.

Gdy przywołany wyżej Piłsudski zmarł w 1935 roku Witold Gombrowicz po imieninach u Zofii Nałkowskiej udał się wraz z innymi pod Belweder i pytał zrozpaczoną gawiedź, co się stało. A gdy otrzymał odpowiedź, którą przecież znał, że nie żyje Naczelnik, dopytywał, a któż był ten Piłsudski. Nie pytał dlatego, aby go nie doceniał, ale by uzmysłowić innym, aby sami odpowiedzieli sobie na to pytanie.

Odpowiedź ma dotyczyć nas. Kim ktokolwiek jest dla nas, a w przypadku Piłsudskiego, kim on jest dla nas, który uczynił nas wolnymi, nasz kraj, to kim jest w esencji, itd.

Kaczyński niewiele zrobił dla Polski, bo nie zaliczam do nich szkód, w tym ma spory wkład własny. Gdy czytam, jak polityk PiS wyznaje, że po śmierci matki prezes rzuci się w wir pracy: "Dla mamy i dla Leszka", przechodzą mi po plecach ciarki.

A dalej czytam, "skoro zdecydował, że sam napisze nekrolog i nie chciał, by ktoś to za niego zrobił, będzie działał z jeszcze większą determinacją". Prezesa PiS determinację znam, wraz z tą cechą charakteru klasyfikuje się na pozycji lidera polityków, których nie lubimy.

A w innych słowach polityka PiS (nazwiska nie podano), widzę coś więcej niż odyńca: - Pani Jadwiga wielokrotnie mu powtarzała, że tylko on jest w stanie walczyć o Polskę i musi to robić.

Polska jest wolna od 1989 roku. Ale nie jest Polska wolna od Kaczyńskiego (i jemu podobnych), dlatego wysnuwam jeszcze groźniejsze porównanie od Nałęcza, a już zwłaszcza w kontekście innych słów polityka PiS: - Jest też coś, co poza bardzo ważnymi dla niego słowami może w Jarosława Kaczyńskiego tchnąć jeszcze silniejszego ducha walki. To - jakby to niestosownie brzmiało - pogrzeb matki.

To zapowiada nie szarżę odyńca, w wręcz psa Baskerville'ów. I takie ujrzymy zagrożenie od Kaczyńskiego.

niedziela, 20 stycznia 2013

Pokażę ci ptaszka


W grudniu ubiegłego roku w TVP2 w "Magazynie Ekspresu Reporterów" miał ukazać się reportaż dotyczący gdańskiej podstawówki i gimnazjum prowadzonego przez salezjan (de la Salle).

Zapowiadany był reportaż, w którym zakonnicy prowadzący szkołę brali udział w libacjach alkoholowych i w rozmowach z uczennicami składali niedwuznaczne propozycje. W reportażu jedną taką rozmowę z podtekstem erotycznym można usłyszeć (- Chcesz zobaczyć mojego ptaszka? Chodź, pokażę ci. Idź do gabinetu).

Salezjanie złożyli pozew w sądzie i emisję reportażu wstrzymano na dwa miesiące. Termin upływa na początku lutego, a sprawa przeciwko Telewizji Publicznej o naruszenie dóbr publicznych ma się odbyć 20 marca.

Jeżeli do 4. lutego zakonnicy nie złożą wniosku o wstrzymanie misji, reportaż może się ukazać. Zakonnicy twierdzą, że reporter w rozmowie z nimi nie zweryfikował informacji, bo temat "ptaszka" wg świątobliwych nie pada w rozmowie z uczennicą, a sekretarką szkoły.

Czy zakonnik pokazywałby ptaszka szkolnej sekretarce, która już go zna, czy taka propozycja pokazania genitaliów jest składana uczennicy, wynika z kontekstu.

Braciszkowie, nieładnie! Róbcie, co chcecie, ale nie uprawiajcie pedofilii. Chuć to normalna rzecz, ale nie w stosunku do nieletnich.

sobota, 19 stycznia 2013

Boimy się wolności, marzymy o wspólnocie

















Lekoman Kaczyński




Dlaczego to Tomasz Nałęcz nie miał prawa do takiej wypowiedzi, jakiej udzielił "Super Expressowi", iż po śmierci matki prezes PiS może stać się jeszcze bardziej radykalny: "Niewykluczone, że będzie jeszcze bardziej pełnym bólu odyńcem szarżującym jeszcze mocniej na różne barykady". Nie dodał, iż mimo proszków uspokajających.

Jarosław Kaczyńskim prawdopodobnie jest lekomanem, o czym dowiedzieliśmy się po śmierci brata, gdy w trakcie kampanii prezydenckiej "łykał", aby nie tokować o Smoleńsku.

Na guzik to się zdało. Po odstawieniu leków ruszył z impetem na wszystko, co się w polityce ruszało. Jak ranny odyniec, dzik.

Nie dała natura umiejętności politycznych, dała destrukcyjne. Po śmierci matki tę destrukcję poczujemy nadto. Tak jest z uzależnionymi, a tym bardziej lekomanami. Gdyby ktoś odważny w PiS mu zaproponował, iż winien udać się na leczenie, a nie brać się za sferę, w której wiecznie przegrywa, byłaby to dla kraju pociecha.

Ale odyniec, a dokładnie lekoman, musi nabruździć, jak to z dzikimi świniami bywa. Odrutować go, albo nawet zadrutować, zakratować.

Adam Michnik: Polacy mają prawo do dumy


Mnóstwo młodych ludzi w Polsce odrzuca konflikty dawnych lat. Ich już nic nie obchodzi dyskusja o lustracji, dekomunizacji. Oni są w innym świecie. To uważam za cenne, bo będą już żyli bez trucizny podejrzliwości - mówi Adam Michnik w rozmowie z Janem Sandeckim.
Jan Sandecki: Obserwatorzy polskich spraw wskazują na istotną naszą cechę, która przeszkadza bardzo w porozumieniu się narodu, a mianowicie chroniczny brak zaufania do innych.

Adam Michnik: I do siebie...


No tak, mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników ogólnego zaufania, aktywności obywatelskiej. 

- Coś w tym jest. Bardzo trudno powiedzieć dlaczego. Ja bym to wiązał z gwałtowną polaryzacją polityczną. A także z językiem konfliktu, który tak wyraźnie widać w mediach. Przy każdym włączeniu telewizora czy radia widać i słychać, jak demokratycznie wybranemu rządowi odmawia się prawowitości. Mało tego, takim językiem mówi część duchowieństwa. Jeżeli się słucha Radia Maryja i ojca Tadeusza Rydzyka, że mamy do czynienia z "eksterminacją narodu", to ja nie wiem, czy mój kolega z fabryki, czy sąsiad głosujący za PO nie przyczynia się do tej eksterminacji. To wszystko wytwarza coś bardzo niepokojącego.

Czy wystarczająco dużo myślimy o przyszłości? 

- Nigdy nie możemy powiedzieć, że myślimy wystarczająco, bo zawsze można więcej. Nie jest tak, że w ogóle się nie myśli. Młodzi ludzie, z którymi mam okazję rozmawiać, bardzo cenią i szanują ministra Michała Boniego, który właśnie myśli w kategoriach przyszłościowych.

Mój ojciec był człowiekiem mądrym, ale nie rozumiał już tego, co się działo u nas od 1968 roku. To się już nie mieściło w jego języku. Pomny tego doświadczenia, staram się być pokorny, gdy analizuję wszelkie ruchy młodych. Przecież było tak, że po 1989 roku wszystkie najciekawsze inicjatywy szły od młodego pokolenia, powstawały think tanki, środowiska "grubych gazet". To wszystko było bardzo prawicowe.

Teraz widzę przechył w drugą stronę - nie tylko na lewicę, bo taka na przykład "Krytyka Polityczna" za patrona nie wzięła sobie Juliana Bruna czy Juliana Marchlewskiego, ale Stanisława Brzozowskiego, postać nie tak znów intelektualnie jednoznaczną, bardzo wyczuloną na wartości narodowe, społeczne i religijne. Inna rzecz charakterystyczna: mnóstwo młodych ludzi w Polsce odrzuca konflikty dawnych lat. Ich już nic nie obchodzi dyskusja o lustracji, dekomunizacji. Oni są w innym świecie. To uważam za cenne, bo będą już żyli bez trucizny podejrzliwości, szukania haka na każdego pod hasłem, że szuka się nie haka, ale prawdy.

A co z patriotyzmem, wartościami narodowymi? 

- Nie powinniśmy rezygnować z dumy oraz troski o własną tradycję i historię. Pozytywna jest zdrowa duma ze swego narodu, do której po ostatnich dwudziestu trzech latach Polska ma prawo. Paradoksalnie ci, co najwięcej mówią o chwale narodowej i patriotyzmie, prawa do tej dumy nam odmawiają. Mówią, że katastrofa, eksterminacja, że Polska ginie. Jak czasem czytam sprzeciwy młodych lewicowców, obserwuję te wszystkie manify - to jest w nich sporo przesady. Na złość prawicy młoda lewica odwraca się tyłkiem do wartości narodowych. To jest bardzo niemądre. A zupełnie już głupie - jeżeli patriotyzm artykułuje się jako organizowanie wrogości wobec zagranicznego kapitału. Oczywiście, naszą szansą jest otwieranie się na innych. Jak to będzie z młodymi, kto weźmie wśród nich górę? Czy może organizujący Marsze Niepodległości, podpalający samochody telewizji? Antoni Gołubiew, kiedy w "Tygodniku Powszechnym" były rozmowy o historii, zwykł mówić: "Zobaczycie, jedno jest pewne: zawsze będzie inaczej". I ja się tego trzymam.

W moim życiu zawsze było inaczej. Należałem do ludzi, którzy się bali, że jak skończy się komunizm, to nastąpi taka eksplozja nacjonalizmu, że w Polsce będą pogromy antyrosyjskie. Nie było ani jednego. Rosjanie w Polsce nie czują się dziś zagrożeni. To oceniam pozytywnie. Ale wiem, jak łatwo nacisnąć na strunę nienawiści wobec sąsiadów. Wiem to po sobie, a jestem przecież taki sam jak inni Polacy. Gdy czytałem wypowiedzi Eriki Steinbach, która dowodzi, że największymi ofiarami II wojny światowej byli wypędzeni Niemcy, to mi się scyzoryk w kieszeni otwierał. Niedawno byłem w Rosji i prywatnie rozmawiałem ze znanym rosyjskim komentatorem, który mówił: "Wy, Polacy, toście nas uciskali do 1939 roku i my odebraliśmy, co nasze, Białoruś i Ukrainę. Bo my byliśmy, jesteśmy i będziemy imperium". Gdy takie rzeczy słyszę, czuję, że rodzi się we mnie ciemny polski nacjonalista.

Wróćmy do polskich grzechów. Paweł Huelle na łamach "Gazety" ułożył kiedyś obraz Polski z siedmiu grzechów głównych. A jaki jest pana obraz? 

- Raczej bym mówił o polskich cechach, nie grzechach. Honor, godność, wierzby.

Jakie są? 

- Na pewno: troska o godność, troska o honor. Przywiązanie do tradycji, do polskości. Dalej: fantazja polska, mierz siły na zamiary. Ale też każda z tych cech ma swój rewers. To może być przywiązanie do złych tradycji, zgoda na konserwatywną peryferyjność. Polską cechą jest katolicyzm, przy czym jest on taki jak naród polski, jest w nim wszystko, co najlepsze, i wszystko, co najgorsze. Z pewnością także większy niż gdzie indziej jest u nas wpływ literatury na myślenie i życie narodu.

W XIX wieku nie mieliśmy swojego parlamentu i rządu, ale mieliśmy trójcę Mickiewicz - Słowacki - Krasiński. Najważniejsze debaty odbywały się w obrębie literatury. Także ten rodzaj sentymentalizmu: wierzby płaczące, serce w plecaku - to też jest bardzo polskie, na dobre i na złe. Jednocześnie tradycja państwa bez stosów. Tradycja konfederacji warszawskiej, czyli państwa tolerancyjnego. Ale to miało swoją drugą twarz: wygnanie arian, kontrreformację, podczas której powroty do katolicyzmu były często wymuszane, oraz godzenie się przez mniejszości religijne na protektorat cara.

A umiłowanie ofiar to nie polska cecha? 

- W Polsce najłatwiej zasłużyć na szacunek, gdy się już umarło. Żywych nie szanujemy. Spójrzmy, jak jest szanowany Jacek Kuroń. Dopiero teraz, za jego życia nie było świństwa, którego by o nim nie powiedziano i nie napisano.

Paweł Huelle wyliczył też nasze zalety: waleczność w stanach ekstremalnych, rodzinność, gościnność, towarzyskość, zdolność do improwizacji w każdych warunkach i wierność do końca wbrew realnym koniunkturom. 

- Z tym się zgadzam. Ale wiem, że te polskie cechy łatwo przeobrazić w fałsz. My lubimy skrajności. Od ściany do ściany. Żołnierze z podziemia najpierw byli całkowicie wyklęci, a potem całkowicie deifikowani. Nie ma próby pokazania, że oni byli w tej sytuacji jak cała Polska. Znaleźli się w matni, w pułapce. A w pułapce człowiek robi i rzeczy mądre, i głupie, szlachetne i niedozwolone.

Na okładce wydanej po raz kolejny w1991 roku, a pisanej w komunistycznym więzieniu, pana książki "Z dziejów honoru w Polsce" znalazło się stwierdzenie: "Kompromis polityczny staje się cnotą i warunkiem ładu demokratycznego". Tę frazę warto odnieść do dzisiejszej podzielonej Polski? 

- Oczywiście, że tak. Pisząc tę książkę, chciałem złożyć hołd tym, którzy się nie ugięli. Wiedziałem, że mogli zwyciężyć tylko moralnie. Bo tam, gdzie nie ma miejsca na politykę, zostaje już tylko moralny akt. Nie wiedziałem, jak potoczą się polskie dzieje. Moim obowiązkiem było powiedzenie, że honor Polski i Polaków jest czymś ważnym. Honor rozumiany po conradowsku, po herbertowsku. Ale jeśli dziś Jarosław Marek Rymkiewicz pisze, że Polska ginie, bo jedzie na lawecie, to jest to dla mnie drwina z najpiękniejszego i najbardziej tragicznego polskiego etosu.

Wywiad z Adamem Michnikiem jest fragmentem książki "Kim są Polacy", wydanej przez Agorę. To zbiór tekstów wybitnych intelektualistów - prof. Agaty Bielik-Robson, dr. hab. Przemysława Czaplińskiego, ks. bp. dr. hab. Grzegorza Rysia, prof. dr. hab. Janusza Tazbira, Adama Michnika, prof. dr hab. Joanny Tokarskiej-Bakir i Adama Zagajewskiego. Autorzy przedstawiają w nich swój punkt widzenia na polskie sprawy i kondycję Polaków jako narodu.

Źródło: Wyborcza

piątek, 18 stycznia 2013

Nie IV RP, a I Prostituta




Prof. Krzysztof Dołowy dochodzi do konkluzji, iż ktoś, kto wchodzi w intymne relacje (uwodzi) z rozpracowywaną przez służby osobą (obiektem), jest męską prostytutką. A mówi profesor o tym "dużym agencie Tomku", o którym opinię publiczną poinformował sędzia Igor Tuleya, gdy dodawał komentarz do wyroku na kardiochirurgu dr. G.

Moje małe sprostowania. Dotyczy tego agenta uwodzącego, mężczyznę, tego, który wchodzi w relacje heteroseksualne. Tak, jest męską prostytutką.

Dalej prostowania. Jest państwową prostytutką, bo nie robił tego za prywatną kasę, ani gratis z powodu misji.

Dalej. Ale to już pytania. Czy w CBA Mariusz Kamiński miał na stanie prostytutki homoseksualne?

Drugie pytanie. Czy były kobiety, prostytutki państwowe, które uwodziły mężczyzn? Jeżeli nie, to pozostają dla Kamińskiego i jego politycznego sponsora, Jarosława Kaczyńskiego, tajne służby do poprawki, gdyby - nie daj Boże - mieli "poprawiać" Rzeczpospolitą.

To już by nie była IV RP, to byłaby I Prostituta.

czwartek, 17 stycznia 2013

Onet z ostrzeżeniem



Onet podpadł polskiemu oddziałowi Hollaback! - międzynarodowemu ruchowi, który sprzeciwia się m.on. molestowaniu kobiet.

Hollaback! protestuje przeciw portalowi "bezmyślnie promującemu seksizm i przemoc". Akcja nabiera wigoru na Facebooku.

Onet promował pewien program, umieścił linki do programu promującego seksizm i przemoc. Hollaback! żąda usunięcia linków i przeproszenia użytkowników portalu.

Jest to ostrzeżenie, kolejnym krokiem będzie bojkot.


FRAGMENT PROTESTU HOLLABACK! PRZECIWKO ONETOWI
W dniu wczorajszym (16.01.2013), w godzinach wieczornych, pojawiła się na głównej stronie portalu Onet.pl informacja promująca program, w którym molestuje się kobiety. Program promowano następującymi słowami:

On wie, jak podglądać kobiety
Do odrobiny zabawy wystarczy kamerka i schody.
To, co można zobaczyć pod spódniczkami przechodzących kobiet, zaskoczy niejednego mężczyznę…
Zobacz, co udało się nagrać.

Ten zagraniczny program z cyklu "ukryta kamera" polega na podglądaniu ludzi, przeważnie kobiet, w intymnych i krępujących sytuacjach - poza jeżdżeniem po schodach z kamerą w siatce jest też np. wjazd z kamerą pod prysznic, albo tworzenie cieni na ciele opalającej się topless kobiety w sposób imitujący obmacywanie jej piersi. Nie jest to pierwsza odsłona tego programu na Onecie. Poprzednie były równie seksistowskie, ale jest to pierwszy raz kiedy w tak bezczelny i bezpośredni sposób Onet promuje na głównej stronie molestowanie i przemoc wobec kobiet.


Molestowanie kobiet w przestrzeni publicznej jest jedną z najbardziej wszechobecnych form przemocy związanej z płcią. Przypadki molestowania w przestrzeni publicznej nie tylko są rzadko zgłaszane, ale – co gorsza – są one kulturowo akceptowane. Jednak MY tego nie akceptujemy i mówimy STOP molestowaniu i promowaniu molestowania w przestrzeni publicznej.


środa, 16 stycznia 2013

Wadliwy poseł Szałamacha (PiS) o Lechu Wałęsie


Posłów mamy, jaki mamy. Między innymi Pawła Szałamachę (PiS), który potrafi tylko posługiwać analogią, nic od siebie, nic oryginalnego. Takie polskie falsyfikowanie.

Szałamacha apeluje do Lecha Wałęsy, aby się przyznał do współpracy z SB, jak Lance Armstrong do dopingu w programie Oprah Winfrey.

Skąd takich bubków w PiS biorą? Nie wiem. Ot, siądzie, nie pomyśli, ale chciałby kopnąć. Więc to, co spłynęła z telewizora na Szałamachę, uznał za oryginalne i podzielił się z mediami (z Onetem).

O ile wiem, Wałęsa nie bierze środków, jak Jarosław Kaczyński w trakcie kampanii prezydenckiej. Wziął prezes i nie pomogło, a potem się przyznał i mu opadło. Nie mam pretensji do Szałamachy, iż nie czyta literatury przedmiotu, czyli literatury politycznej, bo już dawno nie mam pretensji do polityków, iż nie nadają się do polityki. Sport to nie polityka.

Takie są wady demokracji. Wybierani są z list partyjnych ci, którzy nie nadają się do polityki, jak ów Szałamacha.

Dlaczego wróg, bo dla pisowca Wałęsa jest wrogiem, chce rzekomo dobrze dla swojego wroga. Czyste łajdactwo. Dlaczego poseł, który niby reprezentuje naród, uprawia łajdactwo? Tylko taka występuje moralność u reprezentantów w parlamencie? Nie wierzę.

Wałęsa osiągnął najwięcej ze wszystkich polskich polityków w XX wieku, a Szałamacha, którego nikt nie zna, chciałby to deprecjonować. To jest patriotyzm? To jest przeciwieństwo patriotyzmu.

To Wałęsa jest kojarzony z "Solidarnością", z 1989 rokiem, z sukcesem polskiej transformacji. Dlaczego Szałamacha chce to zakwestionować?

Poseł z partii, która mieni się patriotyczną, mógł nie przemyśleć sugestii pod adresem Wałęsy. Czy jednak Polacy mają się godzić, aby za patriotyczne uchodziło to, co jest przeciwieństwem patriotyzmu?

To jest wada demokracji. Taką wadą jest poseł Szałamacha. Ilu mamy w parlamencie takich osobników  z wadą patriotyzmu? Czy to już zawał polskiego parlamentaryzmu? Polska demokracja z taką ilością wadliwych deputowanych może nie przeżyć.

wtorek, 15 stycznia 2013

Rekompensata za pierdzenie


Zbigniew Romaszewski nie dostał rekompensaty 240 tys. zł za opozycję w PRL-u, ale dlatego, że przekiblował dwa lata. Wychodzi na, że miesiąc za kratami w niewolnym państwie kosztuje suwerenne państwo 10 tys. zł. Dużo? Gdy się wliczy odsetki, to średnio. Wyjdzie tyle, ile dzisiaj Romaszewski pobiera emerytury.

Acz Romaszewski nie jest zadowolony z tego, co dzisiaj dostaje, bo nie starcza mu na godne życie. Czy Romaszewski odkładał po 1989 roku, gdy wreszcie wywalczył wolne państwo?

Wychodzi na to, że nie odkładał, bo nie może godnie żyć. Gdy piastował funkcje z demokratycznego mandatu, żył sobie całkiem nieźle. Żył godnie. Ale mógł nie dostać się do parlamentu, wówczas żyłby niegodnie - tak, jak dzisiaj.

Romaszewskiemu zatem żyje się godnie, gdy jest przez wyborców wybierany, czytaj: przez tych, którzy żyją niegodnie, bo mogą sobie pomarzyć o 6 tys. zł niegodnych dla Romaszewskiego. Może Romaszewski powinien mieć pretensje do wyborców, pospólstwa, które żyje niegodnie i na dokładkę go obecnie nie wybrało.

Nie każdy jednak mógł siedzieć w PRL-u. Ten zaszczyt przypadł Romaszewskiemu, bo walczył o to, aby zasiadać w parlamencie. Udało się z wolnością, więc Romaszewski może dochodzić swego.

A co zrobił Romaszewski po 1989 roku? Nie wiem. Rękę podnosił. bo jakiś prezes kazał, to pewne. Może jakiś projekt ustawy pisał. Ale za jakie pieniądze? O takich pospólstwo mogłoby sobie pomarzyć. Czasami był widoczny w mediach, niczego głębszego nie powiedział, acz w swoim mniemaniu - słusznego.

Romaszewski rekompensatę dostał za pierdzenie w parlamencie wolnego kraju, bo gdyby to był PRL, to mógłby sobie tylko pomarzyć i możliwe, że niebieskie migdały snuć za kratami, pierdzieć też.

Dlatego drogie pospólstwo, jeżeli chcecie, aby Romaszewski godnie żył, głosujcie na niego w następnych wyborach. Życie godne za pierdzenie w ławach parlamentu to dla Romaszewskiego rekompensata za siedzenie w więziennym PRL-u.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

"Dupa Tuwima" w Łodzi



W tym roku czcimy m.in. Juliana Tuwima. Sejm tę decyzję podjął dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia. Bardzo się spieszyli, prawda? Wiadomo, komu nie odpowiada ten poeta anty-endek, do tego Żyd.

W rodzinnym mieście Tuwima w kinie Charlie odsłonięto pomnik pod nazwą "Dupa Tuwima". Pomnik jest autorstwa kolektywu artystycznego BIEDA, przedstawia pośladki oraz Tuwima fragment "Wiersza, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępu bliźnich, aby go w dupę pocałowali".


"Socjały nudne i ponure, / Pedeki, neokatoliki, / Podskakiwacze pod kulturę, / Czciciele radia i fizyki, / Uczone małpy, ścisłowiedy, / Co oglądacie świat przez lupę / I wszystko wiecie: co, jak, kiedy, / Całujcie mnie wszyscy w dupę". 




Krzyż przez zasiedzenie


Krzyż zostaje w Sejmie, bo się zasiedział 16 lat, tak można interpretować słowa sędziny Alicji Fronczyk:, bo ma "zakotwiczenie w zwyczaju", które trwa już 16 lat.

Krzyż, który został zawieszony pod osłoną nocy 19 października 1997 roku przez dwóch posłów AWS, należy wnosić z zachowania deputowanych, umieszczono bezprawnie.

16 lat bezprawia staje się elementem prawa cywilnego, jak powiedziała sędzina, którego sąd nie może lekceważyć.

Ciekawe są jeszcze inne spostrzeżenia sądu: kryteria obiektywne, a te nie mogą powodować "dyskomfortu", gdyż ocena społeczna jest inna niż domaganie się 7. posłów Ruchu Palikota, którzy wnieśli pozew przeciwko Kancelarii Sejmu w sprawie krzyża na sali plenarnej Sejmu. Domagali się jego zdjęcia.

Ta szybka wokanda, gdyż trwała tylko jeden boży dzień, ma jeszcze inne niecodzienne prawne curiosa. Sejm reprezentowany był przez Prokuratorię Generalną. Nie wątpię, że prawnicy Sejmu nie popełnili w tym aspekcie błędu proceduralnego, ale to zupełnie inne instytucje, o innych uprawnieniach egzekucji prawa.

Sąd nie odpowiedział na inne powiązane z pozwem pytanie, czy obok krzyża w Sejmie mogą pojawić się również symbole innych religii.

Posłom Ruchu Palikota pozostają dwa wyjścia, które mogą się "zakotwiczyć w zwyczaju". Zdjąć krzyż w nocy (zwyczaj sprzed 16 lat) i powiesić inne symbole religijne.

Sędzina nie odpowiedziała też, kiedy bezprawie pod osłoną nocy staje się zwyczajem. Rok, czy 15 lat? Oraz: jak wielka ma być ocena społeczna, która nie powinna powodować dyskomfortu.

To są rudymenty obyczaju, które stają się elementem prawa cywilnego. Po cholerę nam potrzebna izba ustawodawcza, kiedy wg sędziny wszystko może regulować "zakotwiczenie w zwyczaju". Krzyż zasiedział się 16 lat w sali plenarnej, uświęcił bezprawie.

Ci z Krakowskiego Przedmieścia, którzy tak długo klęczeli pod krzyżem pod Kancelarią Prezydenta, otrzymali prawną wykładnię "zakotwiczenia w zwyczaju", precedens. Mogą się domagać powrotu krzyża pod nos wszak wierzącego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego.

niedziela, 13 stycznia 2013

Zaraza prawicowa o WOŚP


Na jaką chorobę cierpi polska prawica? Antypolskość? - to oczywiste. Pozbawieni są sumienia, wnętrza, wstydu.

Kto im wyciął humanitarne odruchy? O. Rydzyk i Kaczyński? Ci dwaj ostatni to chirurdzy od poczucia ludzkich zachowań.

Tak mogę tylko pojąć słowa pseudo-posła Zbigniewa Girzyńskiego (PiS), który w TVN24 w "Kawa na ławę" powiedział o Jurku Owsiaku i Finale WOŚP:  "Ja lewactwa nie wspieram w żadnej postaci. Nigdy nie dawałem na WOŚP. Wspieram tylko tych, do których mam zaufanie".

Krzysztof Kwiatkowski (PO) odpowiedział, iż "to niegodziwość".

Chory Girzyński, zarażony nienawiścią rydzykowo-kaczyńską.

Rys. Tomasz Jakub Sysło

Artur Barciś - Sen





– Mamo, czy Ty umiesz tłumaczyć sny?


– Nie bardzo córeczko, a co Ci się śniło?

– Szłam sobie ze szkoły i wszyscy ludzie, których mijałam byli jacyś tacy... nie wiem jak to nazwać… pogodni. I wszyscy się do mnie uśmiechali.

Zaczął padać deszcz i każdy, kto miał parasol zapraszał tego, który nie miał gdzie się schronić, pod swój daszek. Wszystkie samochody zwalniały przed kałużami, żeby nikogo nie ochlapać, a jakiś pan biegł do autobusu i kierowca specjalnie poczekał żeby zdążył wsiąść. Na przystanku, jednej pani rozerwała się reklamówka i wszyscy jej pomagali zbierać zakupy z chodnika. Potem w autobusie jakiś chłopak zapytał, czy ktoś nie ma biletu, bo nie zdążył kupić i jakaś pani miała i mu dała. Tylko, że jak chciał zapłacić, to się okazało, że on ma całe 10 złotych, a ta pani nie ma wydać i wtedy ta pani powiedziała, że daje mu ten bilet w prezencie. A potem weszła jakaś pani w ciąży i od razu jakiś chłopak z szalikiem Legii na szyi i tatuażem na rękach ustąpił jej miejsca. Jak wychodziłam z autobusu, to jakiemuś panu na wózku dwóch innych panów pomagało wsiąść z tym wózkiem żeby mu pomóc.

Potem poszłam do sklepu, bo mi kazałaś kupić chleb i pani ekspedientka bardzo płakała. Wtedy jej szefowa powiedziała, żeby ta pani ekspedientka poszła do domu i że ona ją zastąpi. Pomyślałam, że tej pani ktoś umarł, więc zapytałam tej drugiej pani, co się stało i okazało się, że miałam rację, bo tej ekspedientce umarł kot. Jak wychodziłam ze sklepu, to na ulicy stuknęły się dwa samochody i ta pani, która nie zdążyła zahamować, od razu wyszła i bardzo przepraszała, a ten pan, któremu uszkodziła auto tylko się uśmiechał i mówił, że nic się nie stało, bo on ma autokasko, czy coś takiego. A potem wymienili telefony i ten pan powiedział, że nie muszą pisać jakiegoś oświadczenia, bo trzeba sobie ufać.

Jak dochodziłam do domu zupełnie mnie zatkało, bo w tej kawiarni, co jest w naszym bloku zobaczyłam babcię Zosię, która piła kawę z wujkiem Jackiem. Rozmawiali bardzo przyjaźnie, tak jakby nigdy się nie kłócili, a potem dosiedli się do nich ciocia Basia i wujek Bogdan. Przywitali się tak serdecznie, tak serdecznie… Bardzo mnie to ucieszyło, więc chciałam wejść, żeby się przywitać, ale drzwi były zamknięte. Szarpałam i szarpałam, ale nie mogłam ich otworzyć. Pobiegłam do okna i krzyczałam, że tak się cieszę, że nareszcie, ale oni mnie nie słyszeli. Potem zobaczyłam, że dosiedli się do nich ciocia Krysia i dziadek Jurek i jeszcze bardziej zaczęłam walić rękami w szybę, ale nikt mnie nie słyszał. W kawiarni zabawa rozkręcała się coraz bardziej, nie wiem skąd dochodzili jacyś nowi ludzie z transparentami, śpiewali jakieś pieśni, kelnerzy nalewali wódkę do kieliszków, ktoś przemawiał krzycząc Polska, Polska!!! Jakiś ksiądz chodził w tę i z powrotem z Matką Boską Częstochowską na sztandarze. Ciebie i tatę też gdzieś tam widziałam z boku. Rozpłakałam się i zrobiło mi się tak smutno, tak smutno…

Nagle usłyszałam jakiś dźwięk, dźwięk, dźwięk i …się obudziłam. To był esemes od Tomka. Pisał: "My tak, oni już nie". Muszę go zapytać o co mu chodziło.


– Mamusiu, Ty płaczesz?
– Nie, córeczko. Jestem tylko zmęczona.

Artur Barciś


Źródło: naTemat.pl

sobota, 12 stycznia 2013

Podłość Terlikowskiego



Kilka słów Jurka Owsiaka o dopuszczalności eutanazji spowodowało rumor po prawej stronie, a prym wiedzie w tym "pierwsza sukienka Rzeczpospolitej", Tomasz Terlikowski, który zasugerował, że jeżeli szef WOŚP dopuszcza możliwość eutanazji, to za kilka lat serduszka Orkiestry zastąpione zostaną kościotrupami.

Owsiak dla WP powiedział o Terlikowskim, iż na takie przypuszczenia może wpaść tylko podły gość.

No to Terlikowski szybko wystukał na klawiaturze, aby zamieścić na swoim poświęconym portalu Fronda.pl oświadczenie, że "w takim świecie wolę być podły, niż szlachetny".

Tak to jest z naszymi chrześcijanami, zamiast gębę zamknąć na kłódkę, wówczas jest szansa, że można dopatrzeć się u nich możliwości "chrześcijańskiej miłości", musi trajkotać na każdy temat.

Zasługi Owsiaka są ogromne, a jego działalność charytatywna nie do przecenienia. Nawet w skali światowej jest ewenementem.

Podważanie zasług Owsiaka to "podłość", a Terlikowski uprawia ją na niwie chrześcijańskiej. W imię chrześcijańskiej miłości Terlikowski jest podły. Tak zakałapućkał się obrońca wartości chrześcijańskich, które w jego ustach zwykle przyjmują treści antyhumanitarne.

Czysta podłość.



Tak młodzi ludzie finalizują autentyczne dobro. Wolontariusze WOŚP idą w teren. To jest prawdziwe dobro, a przy tym barwne i wesołe. Tak trzymać!

piątek, 11 stycznia 2013

Zdarzenie w Sanoku wg Harry'ego Ziobry


Zbigniew Ziobro jak Brudny Harry nie dopuściłby do takiego finału strzelaniny w Sanoku, gdzie zginął 32-letni napastnik i 17-letnia dziewczyna.

Podejrzany o zabójstwo mężczyzna pewnie by skończył wcześniej, jak faktycznie skończył. Niekoniecznie od własnej kulki, ale dziewczyna, która mu towarzyszyła miałaby szansę przeżycia, gdyby Brudny Harry ze swoim magnum wkroczył do akcji.

Co mnie do takiej konkluzji przywiodło? Wypowiedź Harry'ego Ziobry, który rzucił okiem na telewizyjny przekaz, po czym tradycyjnie zrobił konferencję, na której dokonał recenzji krwawych zdarzeń w Sanoku:

- Mieliśmy wszelkie przesłanki do użycia broni wobec napastnika, ale zabrakło męskiej decyzji i odwagi. Zabrakło zielonego światła być może od pana premiera, który zamiast zająć stanowisko w tej sprawie i dać choćby cichy sygnał policji, woli jeździć na nartach w Dolomitach.


Harry z tymi cichymi sygnałami ma doświadczenie, gdy sprawował pieczę nad służbami, bywszy supermistrem. Zielone światło do męskich decyzji zawsze świeciło, to zresztą teraz mu grozi postawieniem przed Trybunałem Stanu.

Możliwe jednak, że chodzi o Dolomity, o których Harry wspomniał, bo służby musiały mu donieść. Jak jednak Harry sobie wyobraża cichy sygnał do męskiej decyzji? Telefon do głównego policjanta, czy do negocjatora (- Ty, tam nie negocjuj, niech wchodzą w kominiarkach i basta! Szast-prast i po problemie)?

Policję mamy, jaką mamy. Negocjatorów też takich, jak policję, nie zostali przeszkoleni w Hollywood. Za to mamy medialną gwiazdę polityczną, przy którym Clint Eastwood wysiada.

czwartek, 10 stycznia 2013

Nie jedź naprzeciwko Lisa!


Tomasz Lis jest groźny nie tylko jako publicysta, ale także jako kierowca. Chce walczyć w fotoradarami, bo ponoć zakłócają mu kierowanie samochodem. Dokładnie to Lisowi jazdę zakłóca świadomość, że są fotoradary.

Raczej Lisa kwalifikowałem do kategorii dziennikarskiej Sancho Pansy. Myliłem się, Lis to don Kichot, don Lis. Ma ideę i będzie za jej pomocą walczył. A tą ideą nie jest, iż Lis jakoby miał być złym kierowcą i fotoradary stawały w poprzek jego umiejętnościom, ale zapis w budżecie, że fotoradary przysłużą się do większej ilości mandatów za przekraczanie przepisów drogowych i w ten sposób rząd będzie łatał dziurawe finanse publiczne.

O, nie! Sancho Pansa przesiada się z osiołka na Rosynanta, a ten zwie się u don Lisa Audi Q7. Dopóki Sancho Pansa używał rozumu na osiołku, wszystko było w porządku, chłopski rozum był użyteczny, ale Pansa przesiadł się na Audi i boję się o jego rozum, świat mu śmiga i może ulec wypadkowi.

Przestrzegam! Nie uczęszczajcie pewnymi drogami, nawet gdy fotoradarów (wiatraków), jak na trasie Nowy Tomyśl - Zielona Góra, jest 80, albo Łódź - Toruń jest 50, tymi wiatracznymi drogami jeździ wkurzony publicysta Lis. Możecie nie dojechać do żadnej La Manchy (Zielona Góra), ani do Dulcynei z Toboso (Torunia), bo don Lis zrobi was miazgę. Taki to zdolny publicysta na swoim Rosynancie Audi Q7.



Przypisy:
Wezwanie Tomasza Lisa

Głos z Twittera:

Oda do wąsów





Wąs bujny może być, krzaczasty, obwisły, zjeżony,
sarmacki i sumiasty, kmiecy, nastrzępiony,
podcięty, podskubany, suty, podkręcony,
sterczący, wymuskany, płowy, nastroszony,
szczeciniasty, rudawy, siwy, szpakowaty,
sztuczny i doklejony, ryży, szczotkowaty,
można przygryzać wąsa, podkręcać i gładzić,
można zgolić… i zamęt w kraju zaprowadzić,
bo na wszystkich portalach ta wieść wstrząsająca –
prezydent Komorowski publicznie bez wąsa,
bezwstydnie pokazuje goliznę pod nosem.
Żadnego tłumaczenia, wyjaśnień ni słowa,
a przecież takie wąsy to własność państwowa,
jak flaga i jak godło, rzecz dla kraju święta.
Jak przyjdzie żyć bez wąsów pana prezydenta?
Cóż, prezydent też człowiek, czasem go dopadnie
zachcianka, by wyglądać i młodziej, i ładniej.




Żródło: wrednazouza.blog.onet.pl

środa, 9 stycznia 2013

Dorna stalinizm z ludzką twarzą




Jarosław Kaczyńskiego ma czego żałować. Stracił Ludwika Dorna, który arkana dialektyki pisowskiej opanował do perfekcji, bo był ich zresztą oficerem politycznym, dopóki pozostawał w służbie. A i teraz broni tego, co Igor Tuleya obnażył w komentarzu do wyroku na kardiochirurgu dr Mirosławie G.

Dorn to całe gadanie Tulei i obrońców sędziego nazywa "dziamgotaniem" i pyta: Jaki to stalinizm? Sam sobie odpowiada: "Wielogodzinne 3 godziny".

Stalinizm to były konwejery. Definiuje prawdziwe stalinowskie konwejery "to metoda taśmowego przesłuchiwania podejrzanego przez zmieniających się śledczych pozbawiająca go możliwości snu. Konwejery bywały wielodniowe, ale zwykle trwały wiele tygodni".

A w IV RP jakie to były konwejery? Betka, pikuś. Były trzeci bliźniak Kaczyńskiego podaje przykłady. Ewa K. zabrana na przesłuchanie o 22.00, zakończyło się o 2.20.

Joanna G. Przesłuchanie zaczęło się o 22.54, zakończone o 2-giej w nocy.

Ludzie - krzyczy Dorn na blogu w wPolityce.pl - jakie to konwejery! U Józia "Słoneczko" to były nocne przesłuchania, to był prawdziwy stalinizm, twardy, mocny. Męski.

A w IV RP - chciałoby się współczuć Dornowi, że do tej męskiej metody stalinizmu jeszcze nie doszli - to był stalinizm z ludzką twarzą: tylko "wielogodzinne 3 godziny".



Wypis z Dorna:


Nie ma już sprawy wyroku na dr G., który został skazany za łapówkarstwo. Jest sprawa stosowania w sprawie dr G. „metod stalinowskich” przez CBA i prokuraturę.
O tej podmianie przesądziło ustne uzasadnienie wyroku wygłoszone przez sędziego, p. Tuleyę. O jakie „metody z lat 40 i 50-tych” chodziło. O – jak sprecyzował sędzia Tuleya – „konwejer”. W TVN 24 stwierdził, co następuje:
To określenie dotyczyło sposobu prowadzenia przesłuchań. Przesłuchania odbywały się w godzinach nocnych, były wielogodzinne, i to musi budzić skojarzenia z konwejerami, czyli wielogodzinnymi przesłuchaniami, jakie były na porządku dziennym w latach czterdziestych czy pięćdziesiątych.
I w związku z opinią p. Tuleyi słowa się leją i leją. Warto jednak zwrócić uwagę na fakty. Zacznijmy od wyjaśnienia, czym był „konwejer”. Jego historia sięga początków nowożytności, stosowany był niekiedy podczas procesów czarownic, ale na masową skalę zaczęto się nim posługiwać podczas „wielkiej czystki” w późnych latach trzydziestych w Związku Sowieckim. Od tego czasu stał się standardową metodą przesłuchań przez organy bezpieczeństwa w bloku sowieckim. Konwejer to nie wielogodzinne przesłuchanie w godzinach nocnych. Konwejer to metoda taśmowego przesłuchiwania podejrzanego przez zmieniających się śledczych pozbawiająca go możliwości snu. Konwejery bywały wielodniowe, ale zwykle trwały parę tygodni. Istotą konwejera było długotrwałe pozbawienie przesłuchiwanego snu w celu złamania jego woli i uzyskania przyznania się do sfabrykowanych zarzutów.
A teraz zwróćmy uwagę na fakty, czyli na to, co wiemy o godzinach i metodach przesłuchiwania podejrzanych w sprawie dr G. Podejrzanych, bowiem zeznania, na które powołuje się sędzia Tuleya zostały złożone przez świadków, którzy wtedy, gdy przesłuchiwało ich CBA i prokuratura mieli status procesowy podejrzanych. Wręczali łapówki, co zostało zarejestrowane na taśmie wideo, zostali zatrzymani jako podejrzani i byli przesłuchiwani jako podejrzani. Moja wiedza o godzinach i metodach przesłuchań, pochodzi z publikacji w „Gazecie Wyborczej”, która powieliła wpis z blogu dziennikarza TVN24 p. Jarosława Kuźniara, który powielił notatki swojej koleżanki-dziennikarki. Pomińmy oceny i emocje, którym na sali sądowej dawali wyraz byli podejrzani. Skupmy się na czasie trwania i godzinach przesłuchań.
W publikacji „GW” mowa o zeznaniach 6 świadków – byłych podejrzanych. Z tego zeznania trzech osób wspominają o godzinach i czasie przesłuchania.
Iwona Sz. Twierdzi, że była przesłuchiwana od godziny 10.00 do 15.00 przez CBA, następnie przewieziono ją do prokuratury, gdzie zadawano identyczne pytania. Załóżmy, że transport trwał ok. godziny, a „identyczne przesłuchanie w prokuraturze tyle samo, co w CBA. Wynika z tego, że Iwona Sz. Opuściła prokuraturę ok. 21.00.
Ewa K. została zabrana na przesłuchanie o 23-00. Przesłuchanie zaczęło się po północy, zakończyło o 2.20. Trwało zatem ok. 2 godzin.
Joanna G. została zatrzymana o 17.00. Przesłuchanie przez CBA zaczęło się o 22.54. Następnie podejrzaną przesłuchiwał prokurator. Przesłuchanie zakończyło się o 2 w nocy.
Mamy zatem, podsumowując przesłuchania przez CBA i prokuraturę jedno ok. dziesięciogodzinne przesłuchanie, które zakończyło się ok. dziewiątej wieczorem, co trudno uznać za porę nocną, jedno nocne przesłuchanie dwugodzinne i jedno nocne przesłuchanie trzygodzinne.
Dodać trzeba, że w dwu przypadkach dość krótkich przesłuchań nocnych podejrzani mogli się na nie nie zgodzić i przespać się w policyjnej izbie zatrzymań. Mieli wybór między dwiema niedogodnościami życiowymi: kontynuacją krótkiego przesłuchania do 2 lub 3 w nocy lub skorzystaniem z możliwości regeneracji w izbie zatrzymań i późniejszym wyjściem na wolność.
Otóż red. Kuźniarowi , sędziemu Rzeplińskiemu, mgr Stępniowi, prof., Modzelewskiemu, posłowi Kaliszowi , którzy podtrzymują groteskową opinię o konwejerze, łatwiej dziamgotać o stalinizmie niż odnosić się do faktów. Stąd mój skromny apel do dziennikarzy o zadanie sędziemu Tuleyi pytania: jak długo trwało najdłuższe przesłuchanie w sprawie dr G. przeprowadzone przez CBA i prokuraturę między godziną 22.00 a 6.00. Jeśli sędzia Tuleya nie zechce na nie odpowiedzieć, pytanie takie można zadać rzecznikowi prasowemu sądu i/lub rzecznikom prasowym CBA i prokuratury. Jeśli padnie odpowiedź, że 3 godziny, to problem stalinizmu i konwejera mamy z głowy, natomiast problem może mieć sędzia Tuleya, bo ja na przykład uznam, że przez niekompetencję i ignorancję na szwank naraził godność zawodu sędziowskiego. I może nie tylko ja. Pytanie, czy znajdzie się dziennikarz, który zada takie pytanie?