czwartek, 31 października 2013

Pedofilia wśród katechetów - MEN zbiera informacje


Ministerstwo Edukacji Narodowej musi zbierać informacje o pedofilach wśród szkolnych katechetów. A że duchowni w większości przypadków są katechetami, odbierane to jest jako kolejna odsłona walki z Kościołem.

Tak interpretują media o. Rydzyka, jak na ilustracji wyżej: Radio Maryja. Zażądał tej informacji od MEN Twój Ruch Janusza Palikota. Oburzone tym jest PiS, które w Parlamencie zawiązało zespół do przeciwdziałania ateizacji Polski.

Twój Ruch wyszedł z logicznej przesłanki: kapłan pedofil będzie za wszelką cenę dążył, aby mieć do czynienia z dziećmi i młodzieżą. Odsetek pedofilów wśród katechetów z pewnością jest większy, niż wśród innych zawodów i nauczycieli.

Duchowni mogą być w popłochu. Bije ich to po kieszeni, a przyrodzenie trzeba wziąć we własne ręce i zadowalać się namiastką stroną pornograficznych (czytaj więcej).

środa, 30 października 2013

Kozak lewicy Ikonowicz w więzieniu rozpoczyna głodówkę


Ślepa sprawiedliwość przyszła po Piotra Ikonowicza i wrzuciła go w kazamaty na 90 dni. Gdyby trzymać się litery prawa, Ikonowicz powinien nawet uwięzienie mieć już za sobą, lecz nie jesteśmy bezdusznymi paragrafami, a w każdym razie nie powinno to dotyczyć Ikonowicza, który jest w życiu publicznym postacią niesforną, nie dającą się zaszeregować w aparaty partyjne, choć sam próbował w różnych partyjkach być, tworzyć je. W tym sensie Ikonowicz nie jest przygotowany do polityki, to ktoś od niej odstający. Wypowiadający posłuszeństwo. Trudno go na scenie politycznej pozycjonować, przypisuje sobie go ostatnio Twój Ruch (Ruch Palikota), ale i do niego nie pasuje.

Ikonowicz to kozak lewicy. I za to kozactwo musi zaliczyć kiblowanie przez trzy miesiące. A nie musiał tego robić, gdyby pochylił kark i odbębnił prace społeczne. Gdyby zgłosił się, gdzie trzeba, gdzie te godziny odfajkowują, pewnie by machnięto ręką: zaliczone. Ale duma kozaka lewicy mu nie pozwoliła, bo był ukarany za pomoc eksmitowanym w roku, którego już nikt nie pamięta, 2000. Kamienicznik za fraki eksmitował starszych ludzi, a że trafił na Ikonowicza udzielającego potrzebującym pomocy, spotkał się z podobnym odzewem: za fraki. Zaskarżony Ikonowicz przegrał sprawę - i stąd ten wyrok.

Wlać ducha sprawiedliwości do prawa - nie mylić z pewną partią - miał szansę prezydent RP Bronisław Komorowski, dla którego akt łaski to tylko parafa na dokumencie, nawet nie zauważyłby, że to 150. parafa tego dnia. Uzasadnienie napisaliby pracownicy kancelarii, Komorowski mógłby wygłosić nawet krótki spicz, ale zadrżała mu rękę. Dosłownie: zadrżała. Zawiódł prezydenta też instynkt społeczny,bo Ikonowicz to towarzysz z opozycji, z ław poselskich, wszak zna kozactwo Ikonowicza. Musi mieć świadomość, że jest ono bezinteresowne, w każdym razie nie ma takich znamion polityczności, jak z innymi postaciami w polityce bywa.

Ikonowicz na taki obrót sprawy był przygotowany, bo ledwie został wrzucony do kazamatów, ogłosił głodówką i to z konkretnym celem. Do głodówki trzeba się przygotować, przystępując do głodówki trzeba mieć tego ducha sprawiedliwości poukładanego, zharmonizowanego z determinacją i celem głodówki. A cel jest podobny do eksmisji z 2000 roku, gdy kamienicznik otrzymał pięknym za nadobne. Ikonowicz domaga się wprowadzenia pięcioletniego moratorium na wykonywanie eksmisji na bruk. Głodówka jest bezterminowa, więc Ikonowicz w kazamatach będzie utrapieniem. Bo kto to moratorium miałby wprowadzić? Prezydent i premier mogą się zapytać: dlaczego mamy to robić, bo Ikonowicz protestuje głodem?. Bezterminowa głodówka przez 90 dni. Głodujący kozak lewicy, więzień wolności, może Komorowskiemu odbić się na czczo. I nie będzie to duch prawa, ani sprawiedliwości.

Demokracja, wersja: Platforma Obywatelska


wtorek, 29 października 2013

PO - jako pośredniak pracy dla klasy wyższej


Korupcja polityczna w PO niewątpliwie zaszła. I wcale nie dotyczy tylko Jacka Protasiewicza, ale i jego przeciwnika, Grzegorza Schetyny.

Uświadamia ona, że partia - nie tylko wszak PO - służy jako pośredniak pracy dla wyższych sfer. Ten pośredniak wspomaga demokratyczne procedury.

Paweł Graś odżegnuje się wprost, gdy przytacza przykład, jaki to odporny jest na korupcję. Przyszedł do niego działacz w poszukiwaniu pracy, a rzecznik PO powiedział mu: "Chłopie, to nie jest biuro pośrednictwa pracy".

Ujawnione taśmy świadczą, że niestety jest. Po pierwsze, przyszedł petent, jak do pośredniaka. Pomylił tylko piętra. Po drugie, jego curriculum vitae nie przekonało Grasia, więc został odesłany niżej. A po trzecie, nie był delegatem na zjazd struktur dolnośląskich.

Edward Klimka był delegatem i miał do tego to szczęście, że do niego przyszedł pośredniak pracy w postaci posła PO Norberta Wojnarowskiego. Klimka jednak załatwił sobie pracę w innym pośredniaku, Grzegorza Schetyny - i robił tylko za wabika.

Tak budowana demokracja partyjna przekłada się bezpośrednio na demokrację jako taką. Dlatego opozycja robi wszystko, aby znaleźć się w tak komfortowej sytuacji, jak PO. PiS - i nie tylko - za władzą cieknie ślinka i aż wyje z braku koryta.

Jeżeli nie po myśli Schetyny będzie decyzja zarządu PO - powtórzenia zjazdu dolnośląskiego - to podobne korupcyjne przewałki mogą tymczasem być zamrożone i spoczywać w sejfie pośredniaka, czekać na odpowiedni moment.

Bezrobocie w klasie wyższej jest większe niż normalnie, bo petenci kwalifikacji często nie mają, ale mają mniemanie i nawyki klasy wyższej.

poniedziałek, 28 października 2013

Prokuratura na klęczkach pyta Watykan o abp. Wesołowskiego


Jak kulawe jest państwo polskie w stosunku do Watykanu pokazuje sprawa abp. Józefa Wesołowskiego, podejrzanego o przestępstwo pedofilii, którego dopuścił się w Dominikanie.

Śledztwo prowadzi prokuratura warszawska. Właśnie został przez Prokuraturę Generalną wysłany wniosek o pomoc prawną - co na tym etapie śledztwa jest normalne - jednak co innego zgrzyta w treści pisma. Mianowicie prokuratorzy pytają o ewentualny status dyplomatyczny hierarchy (był w Dominikanie nuncjuszem) oraz obywatelstwo.

Zatrzymajmy się na chwilę. Nawet jeżeli Wesołowski był pod immunitetem, to on nie chroni przestępstw, a jedynie działania dyplomatyczne i swobodę poruszania się na terenie danego kraju. Prokuratura takie sprawy sama powinna zbadać, dzisiaj arcybiskup nie jest chroniony immunitetem, bo znajduje się w miejscu pracy w Watykanie.

Wesołowski ma obywatelstwo polskie, gdyż duchowni się go nie zrzekają, Watykan na to nie pozwala. Prokuratura pyta, czy Watykan dopuszcza możliwość ekstradycji? To jest niepojęte, że państwo polskie do tej pory nie uregulowało takich prawnych zobowiązań. Kościół w kraju to potęga, więc tym bardziej umowa prawna - nie chodzi wszak o konkordat - dotycząca prowadzonych śledztw w sprawie i przeciw osobie winna być rutyną.

Curiosum jest zapytanie, czy hierarchę chronił immunitet dotyczący seksu z osobami poniżej 15. roku życia. Watykan może sobie wprowadzać nawet taką ochronę, ale przebywając w danym kraju wysłannik podlega sankcjom prawa tego kraju, gdy je złamie.

Choć w wypadku Watykanu z ochroną dyplomatyczną może być różnie, bo prawo może być naturalne, zwyczajowe, albo dekretowane. Przecież Watykan nie ma prawa stanowionego przez ciało ustawodawcze, a więc nie jest znane publiczności z zewnątrz.

Prokuratura zbyt drobiazgowo pyta Watykan. Świadczy to, że nasi prawnicy do pedofilii abp. Wesołowskiego podchodzą na kolanach. Prokuratorzy pisali ten wniosek na klęczkach. Niespecjalnie można im się dziwić, gdyż politycy i spora część władzy znajduje się w tej samej pozycji do tubylczego kleru.

niedziela, 27 października 2013

Demokratura Kaczyńskiego i wampiryzm Karnowskich


Jarosław Kaczyński znalazł miejsce dla elit. W podwarszawskich Błoniach powiedział, że elity trzeba trzymać we właściwym miejscu, czyli na marginesie".

Znaczy się: będzie rządzić hołota. Nie będzie więc demokracji, będzie demokratura. Na czele jej stanie kreatura.

Demokratura ucieka Kaczyńskiemu. Sondaż TNS Polska zaskakuje, lecz powraca do normalności. Platforma wysforowała się hen przed PiS, 41 do 32 punktów procentowych.


Dlaczego się tak dzieje? Dał odpowiedź Leszek Miller: "Dobry rezultat PO to wynik pracy Antoniego Macierewicza, który co jakiś czas ogłasza zlot rozmaitych wampirów".

Wampiry żurnalistyczne Karnowscy wyszperali zdjęcia ze Smoleńska, na którym Donald Tusk zaciska pięści, a Władimir Putin patrzy na niego sceptycznie.

Ta okładka tak "wstrząsnęła" wampirem Karnowskim, iż pyta: "Dogadani?" Wampiry wszystko widzą przez krew. Wysysają ją z Polaków. Żywią się złem.

Demokraturę i wampiryzm hołoty - to ma do zaproponowania prawica IV RP.

sobota, 26 października 2013

Schetyna schodzi, ale nie odchodzi


Grzegorz Schetyna wypadł z rezerw. Dotychczas uchodził w Platformie za drugiego po Donaldzie Tusku, choć nie grał w pierwszym składzie. Jego paka trenowała na bocznym boisku, aby w sprzyjających okolicznościach przejąć stery w partii.

Przegrawszy na Dolnym Śląsku, w mateczniku, z Jackiem Protasiewiczem, człowiekiem Tuska, Schetyna będzie walczył o przetrwanie w PO.

Pozostają jego ludzie w ważnych regionach na Mazowszu i Wielkopolsce. Ale i to nie jest pewne, bo wypadnie z zarządu partii, więc puzzle wewnątrz PO ułożą się bez udziału rąk Schetyny.

Były wicepremier i marszałek Sejmu zbyt grał na osłabienie Tuska, aby teraz liczyć się z jakimś kołem ratunkowym. Platforma jest osłabiona sondażowo, musi przestać zajmować sobą. Radykalnie przeciąć wrzody korupcji, które w kilku regionach dotarły do opinii publicznej.

Wizerunkowo nie być tak silnie kojarzona z dobrem partyjnym, a przede wszystkim z lokalnym. Zdaje się, że to zadecydowało o wygranej Protasiewicza, którego bronią była otwarta współpraca z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem.

Schetyna schodzi z linii politycznego rażenia, ale nie odchodzi. Kadry PO nie są zbyt silne, co wydatnie okazało się w chwilach kryzysu sondażowego. Potrzebuje świeżej krwi, wymiany pokoleniowej, aby liczyć na wygrane w wyborach, których festiwal rozpocznie się za rok. Schetyna musi poczekać, ma najlepszy życiorys władzy w PO po Tusku.

Czekamy na posunięcia Tuska, który może lepiej spożytkować swoją silniejszą pozycję w PO dla dobra niepartyjnego, nie tylko administrowanie krajem, ale dla nas wszystkich, bo za załomem czyha PiS.

piątek, 25 października 2013

Tusk bierze na siebie ciężary. Czy im podoła?


Tajemniczo i groźnie zabrzmiały słowa Donalda Tuska o "upiornym zachowaniu, jakie wytworzył PiS z Macierewiczem na czele".

A jeszcze groźniej: "zrobili rzecz straszną i powinni wziąć za to odpowiedzialność". Premier zapowiedział, że "prawdopodobnie przekaże polskiej opinii publicznej taki uargumentowany i dłuższy wywód na temat historii śledztwa smoleńskiego i tego, co z tą sprawa zrobił zespół Macierewicza i prezes Kaczyński".

Piszę "groźnie", bo do tej pory Tusk był nazbyt miękki. Macierewicz, a jeszcze bardziej Kaczyński walili w niego, jak w bęben. Polacy oglądali się na prawo i lewo, dlaczego premier nie potraktuje z kolei ich, jak bębnów.

Niby opozycja ma prawo do krytyki, ale zarzuty smoleńskie to nie krytyka, to wyssane z nienaukowego palca (bez dostępu do dowodów i bez kompetencji) snucie teorii spiskowych i wybuchowych.

Tusk zatem bierze się do roboty w kwestii smoleńskiej, a co z rządzeniem - chciałoby się zapytać. Wystartowała witryna internetowa zespołu Macieja Laska. Lecz to będzie zdecydowanie za mało.

Jak sobie premier wyobraża dłuższy wywód na temat historii śledztwa smoleńskiego? Jako przemówienie sejmowe? Jeżeli tak - to Macierewicz tylko na to czeka. Jego osoba zostanie doceniona, on staje w centrum uwagi. Skończy się to na pojedynkach na słowach, kolejnych pomówieniach i donosach do prokuratury.

Smoleńsk zatruł życie publiczne i przewietrzenie z tego fetoru nie będzie możliwe za pomocą jednorazowego, nawet dłuższego wywodu. To praca na lata. Zasmrodzić przestrzeń debaty jest bardzo łatwo, wpuścić do niej powietrze do oddychania rzeczywistymi problemami, aby Polacy emancypowali się - nie jest tak łatwo.

Czarno to widzę. Smoleńsk na agendzie i to za sprawą wkurzonego premiera. A może dać temu pokój na tak wysokim szczeblu. Niech Lasek odkręca. Przyzwyczailiśmy się do tego fetoru smoleńskiego, do obecności w tych ingrediencjach Macierewicza i Kaczyńskiego.

Z drugiej jednak strony istnieje groźba - i to coraz bardziej realna - powrotu ich do władzy, a wówczas Smoleńsk zawładnie całym życiem publicznym. I tak źle i tak jeszcze gorzej. Tusk bierze na swoje barki ciężary. Zwykle dawał sobie radę, oby go nie przerosły.

Gdy pomyślę, że nie podoła... No, właśnie - co będzie, gdy nie podoła? Kto powstrzyma Kaczyńskiego i Macierewicza?

A może jest tak, jak da się zauważyć u polityków innych partii: jakoś to będzie. Te "jakoś" to bardzo po polskiemu. Kiedy wreszcie będzie zwyczajnie: po polsku?

czwartek, 24 października 2013

Czterej muszkieterowie Macieja Laska


Pan Janusz Czapiński zrzekł się immunitetu autorytetu profesora, ale rozumiem, że nie oddał mandatu rozumu. Zrobił to, bo zszargali autorytet takie tuzy zza oceanu, jak profesor bez mandatu Chris Cieszewski. Przyszedł czas na orkę dla Macieja Laska i pozostałych Syzyfów z jego zespołu, którzy nareszcie stworzyli stronę internetową faktysmolensk.gov.pl dla swojej lotnej brygady, aby rozbrajać wybuchowe smoleńskie brednie Macierewicza. A te zdążyły zdemolować wspólna przestrzeń publiczną i uszkodzić trwale na rozumie niejednego Polaka.
Lepiej późno ratować Polskę przed demolką, aniżeli pozwolić, jak Macierewicz stanie się ważną osobą w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Macierewicz zresztą nie musi stwarzać strony, ma na takich portalach, jak niezalezna.pl i wpolityce.

Tam już dają odpór. Oburzają się, że za publiczne pieniądze. Komisja Jerzego Millera też była za publiczne pieniądze. Zapominają, że zespół parlamentarny Macierewicza działa także za publiczne pieniądze.

Z taką zdemolowaną publicznością muszą walczyć czterej muszkieterowie Laska.

środa, 23 października 2013

Co ma Deresz do Błasika? - wie tylko trefniś Macierewicz


Konferencja Smoleńska zakończyła się kompletnym fiaskiem, bo jej naukowe osiągnięcia to parówki, puszki po red bullu i osławiony worek śmieci. Jak można określić takie osiągnięcia naukowców z tytułami profesorskimi?

Dobrze się bawili i pozostały po nich te śmieci (parówki, puszki i worek), które będą zapamiętane. A po co się zebrali, nie mając żadnych kompetencji, aby rozstrzygać bądź podważać ustalenia oficjalnej komisji, mającej dostęp do dowodów?

Zebrali się na konferencji po to, aby się bawić. Z takiego mniej więcej przesłania powstał list Pawła Deresza, męża posłanki SLD Jolanty Szymanek-Deresz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej. List otwarty Deresza do marszałek Ewy Kopacz nie dotyczy konferencji - bo nie może - ale dotyczy zespołu parlamentarnego Macierewicza i zawiera apel o jego rozwiązanie.

Deresz nie mógł apelować o zaprzestanie konferencji, bo profesorowie mają prawo do zabawy za 400 zł - tyle kosztował w niej udział. Osiągnięcia naukowe za 400 zł są takie, jak wstęp na tę imprezę zamkniętą. Można zarzucić, że zabawa dotyczyła 95 ofiar smoleńskiej hekatomby. Jedyne usprawiedliwienie jest takie, że okres żałoby dawno minął i nikt z nas nie ma prawa zabraniać wyboru preferencji wspólnego biesiadowania. Nikt mi nie powie, że to była poważna impreza, bo po takiej nie pozostają zabawne parówki, puszki i worek śmieci.

Profesorowie skrzyknęli się za 400 zł po raz drugi, ale Antoni Macierewicz na tej zabawie jedzie 3 lata wraz z zespołem parlamentarnym, który w przeciwieństwie do profesorów nie ma żadnych kompetencji, aby cokolwiek badać, nawet worka śmieci, jako brzozy.

I oto na list Deresza odpowiada Macierewicz: "Dobrze by było, żeby pan Deresz, wszyscy i przede wszystkim pan premier Tusk spojrzeli i wczuli się w ból pani generałowej Błasik i jej dzieci..."

I dalej tokuje Macierewicz w znanym wszystkim stylu. Co ma Deresz do Błasika, który zginął w katastrofie smoleńskiej - przypominam tym, którym to mogło wypaść z pamięci. Ani tym bardziej Deresz nie ma nic do generałowej i jej dzieci. Napisał do Ewy Kopacz w sprawie 3 lata trwającej imprezy, jaką uprawia zespół parlamentarny, którego niczego nie wyjaśnia, a śmieci zostawia, jak profesorowie po konferencji.

Kim zatem jest Macierewicz, który zachowuje się w ciągu lat po katastrofie smoleńskiej podobnie alogicznie, jak przy okazji odpowiedzi na list Deresza do Ewy Kopacz? Trzy lata imprezowania, czasami w wytwornym towarzystwie profesorów. Szukam odpowiednika takiej alegorycznej postaci i mam - trefniś.

Kimś takim jest Macierewicz. Pali głupa, udaje, że nie zrozumiał tematu, przedstawia mu się stanowisko czarno na białym - jak zrobił to w liście otwartym Deresz - a ten nieodmiennie imprezuje sobie, dworuje, jak trefniś.

wtorek, 22 października 2013

Macierewicza nagi instynkt smoleński


Poniedziałek i wtorek (21-22.10) to esencja życia publicznego w kraju. Sharon Stone i konferencja smoleńska pokazują, czym jesteśmy i dokąd zmierzamy.

Sharon Stone z Antonim Macierewiczem łączy aktorstwo i egzaltacja, podobny sensualizm. Ale w Sharon Stone chce się wlepiać oczy, jak nasi posłowie, od Macierewicza jeszcze wzrok ucieka.

Stone w Sejmie była witana, jak głowa państwa. Takoż zachowała się, gdy składała kwiaty pod tablicą poświęconą ofiarom katastrofy smoleńskiej. Szczyt kariery i urody amerykańska aktorka ma jednak za sobą.

Wszystko przed sobą Antoni Macierewicz. On tworzy nagi instynkt smoleński. Jest w trakcie wielkiej kreacji. Narzędzia do swojej roli ma jednak ubogie: zgniecione puszki po red bullu, rozprute parówki i przedwcześnie złamaną brzozę.

Macierewicz, jak Michael Douglas, rozwiązuje zagadkę kryminalną, Polak jednak zagadkę tysiąclecia. Zabójców zna, pracuje nad dowodami, które przyszpilą ich, gdy dojdzie do władzy.

Sharon Stone odjedzie, bo to zamierzchła gwiazda, a my zostaniemy z przyszłą "ważną osobą" w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, o czym wszak powiedział prezes.

Ameryka upada, toczy ją kryzys, któremu nie daje rady Barack Obama. Więc Sharon Stone nie zazdrościmy powrotu, to ona powinna nam zazdrościć, bo przyjdzie taki dzień, że nasz Klaus Kinsky (dajmy spokój Douglasowi) obwieści: śledztwo dobiegło końca, a premier przyszłego rządu po tej udowodnionej winie wymierzy karę.

A jaka może być kara za śmierć 96 osób? Nagi instynkt smoleński.

niedziela, 20 października 2013

Abp Michalik drąży złotą żyłę swoich inspiracji: seks i dzieci


Abp Józef Michalik trafił na złotą żyłę inspiracji swoich kazań (przemówień): seks i dzieci. Co zsumowane daje pedofilię.

Hierarcha Kk (nie mylić z Kodeksem karnym, acz pedofilia ma w nim artykuły) chce dzieci pozbawiać wiedzy o seksie, przygotowania do ekspresji biologicznej (naturalnej): "Ta wiedza jest dla dziecka niepotrzebna i pozbawia je wstydu".

Abp Michalik może nie ma wiedzy, iż nie każde dziecko w przyszłości będzie kapłanem i ta wiedza ze względu na celibat będzie mu niepotrzebna.

A jeżeli nie każde dziecko jest kapłanem in spe, to może ta wiedza jest mu potrzebna, aby w swoim życiu przedwcześnie nie zrobić takiego rumoru, że w dalszym vitae się nie pozbiera, choćby ciążą w okresie nastoletnim.

A może jest tak, iż duchowni, którym nie udostępniono tej wiedzy "niepotrzebnej i pozbawiającej wstydu" dopuszczają się takich aktów, jak znani arcybiskupowi pasterze-pedofile.

Jeżeli abp Michalik nie posiadł jako dziecko wiedzy "niepotrzebnej i pozbawiającej wstydu", a potem jako kapłan tym bardziej, bowiem obowiązuje go celibat, to skąd ma wiedzę o niepotrzebności i wstydzie?

Abp Michalik jak do tej pory nie podał źródeł swojej wiedzy o niepotrzebności wiedzy. Enigmatyczne "prawo boskie" i "boża wiedza" kończą się dla nas posiadających tę wiedzę "niepotrzebną i pozbawiającą wstydu" na Apokalipsie św. Jana.

Księga z Patmos liczy blisko 2 tys. lat. I wiedza nasza, acz nie arcybiskupa, zrobiła krok naprzód. Choćby wiemy, że świat (Ziemia) jednak się kręci, a św. Jan sądził, że na naszym płaskim Padole Łez dojdzie do Armagedonu.

Wiedza abp. Michalika, który nie wiadomo skąd ma wiedzę o "niepotrzebności i wstydzie" jest sprzed Armagedonu św. Jana, zatrzymała się 2 tys. lat temu.

Może dlatego abp Michalik wygłasza kazania w todze (ubiorze sprzed 2 tys. lat), a my dzisiaj chodzimy w dżinsach, sztruksach, etc.

Coś mi się widzi, że abp Michalik jest z nie naszej epoki. A jego rojenia o wiedzy "niepotrzebnej i pozbawiającej wstydu" to jakieś fantasy. Gatunek narracji cokolwiek lekki.

piątek, 18 października 2013

Nadzwyczajny Rońda - spójrzcie na niego, jak na siebie samego


Na Jacka Rońdę proponuję spojrzeć życzliwie. Jak na siebie samego, a nie jak na kogoś obcego, od którego oczekuje się wymagań Bóg wie jakich. Jest tylko profesorem nadzwyczajnym, Belweder więc go nie klepnął.

Każdy może zostać Rońdą i podejrzewam, że każdy z nas takim Rońdą jest. Oprócz profesorów zwyczajnych, których Belweder klepnął i nie muszą się martwić o bycie sobą. Jeden z portali liberalnych Rońdę dojrzał, jako przechylającego kieliszek. Z ręką na sercu: kto z nas podobnego kieliszka w ciągu ostatnich dni nie wychylił?

Z rękę na sercu, a nie przy ustach. Bez kłamstw, proszę. Rońda mógł po liście do Jerzego Urbana z 1998 roku, w którym zaproponował "konferencję naukową na temat: przyczyny nieśmiertelności głupoty prawicy polskiej", dojść do supozycji, na innych nie ma co liczyć, szczególnie na Belweder i wziął sprawy w swoje ręce.

Nawinął mu się Antoni Macierewicz, jak nam wszystkim, podkulił Rońda ogon i zgodził się z  posłem PiS. Zamach był, wybuchy tym bardziej. Nadzwyczajny profesor, jak nadzwyczajny Macierewicz, podjął się zdobyć dowody - i zdobył, które przedstawił w świetle telewizyjnych jupiterów.

A jupitery oślepiają. Dowody zdobył na wolnym rynku dowodów, czym udowodnił, że zamach pod Smoleńskiem był z wybuchami. Na wolnym rynku nie takie dowody można zdobyć. 15 lat czekał Rońda, aby udowodnić nieśmiertelność głupoty prawicy polskiej. Długo? Nie, jeżeli się pamięta Konrada Wallenroda, który jest tylko bohaterem literackim, a Rońda jest rzeczywisty.

Zamiast Rońdę obarczać staropolskim orzeczeniem: zaprzaństwo, spójrzmy na niego życzliwie, jak na samych siebie. Czyżbyśmy tacy nie chcieli być, aby udowodnić nieśmiertelność głupoty.

Przeczytajcie, co mówią Gmyz, Ziemkiewicz, Warzecha, Pereira, a słowa nadzwyczajnego Rońdy będą potwierdzeniem z 1998 roku: głupota prawicy polskiej jest nieśmiertelna. Nawet po udowodnieniu.

Oczekuję, iż Rońda wyjdzie przed szereg i powie: a nie mówiłem. A prezydent Komorowski wreszcie go klepnie.

czwartek, 17 października 2013

To nie kompromitacja Polski, Macieju Lasek, to jaja


Prof. Jacek Rońda przynajmniej przyznał się do gry medialnej. Jak na wykładowcę szacownej uczelni przystało (AG-H w Krakowie), prowadzi sokratejską grę ze swoimi uczniami, a w telewizjach z publicznością.

Rońda wie, jak jest, lecz chce publiczność naprowadzić na właściwy tok myślenia, na własne myślenie, aby nie sczezły szare komórki rozsądku. Dlatego zmyśla. Tupolew nie zszedł poniżej 100 metrów - tak grał Rońda - a jak nie zszedł, to nie mógł walnąć w brzozę, nie mogło się ułamać skrzydło.

Więc co się stało? Greckim chórem uczniowie i telewidzowie odpowiadają: były wybuchy i samolot pierdyknął w ziemię.

A czy słyszeliście na rejestratorach odgłosy wybuchu? O to nie zapytał uczniów/telewidzów wykładowca AG-H, gdyż mógł uważać, że ma do czynienia z inteligentną publicznością, która wreszcie poruszyła swoje szare komórki i dojdzie do właściwego wnioskowania.

W każdym razie ten sokratejczyk (perypatetyk od studia TVP Info do TV Trwam, a po drodze zespół Macierewicza) przyznał się, że grał. Może zawiódł się na inteligencji publiczności.

Czort z Sokratesem Rońdą, pozostała mu jeszcze cykuta. Rońda to ledwie "ekspert". Ale co z autorem tego zamieszania, Platonem, który pisze scenariusz "Smoleńsk". Na razie była "Uczta", Sokrates przyznał się do "gry", bo publiczność zawiodła, nie wyczuła tej dialektyki gry i pytań.

Paweł Wroński nazywa to jajami, a Rońdę "jajcarzem". Można i tak. Zespół Macieja Laska napisał w nazbyt dramatycznym tonie do ekspertów Macierewicza: "Nie kompromitujcie Polski".

"Przestańcie blefować i nie manipulujcie". Macieju Lasek, oni prowadzą grę, bo to tacy jajcarze. Była "Uczta", więc to i owo spożyli. A po spożyciu prowadzi się taką "grę", jak sokratejczyk Rońda. To dopiero jeden tom dzieł Platona Macierewicza. Będą następne, które zwieńczy dzieło. Cykuta.

Oby nie zatruła się nią Polska cała, a tylko autorzy tej gry, jaj - "jajcarz" Rońda, "nad-jajcarz" Macierewicz. A kim jest Jarosław Kaczyński? To on zniósł jajo o Smoleńsku. Taki nam zaserwował omlet.

środa, 16 października 2013

Kolejna epifania abp. Michalika winnych pedofilii wśród kleru


Szef Episkopatu Polski abp Józef Michalik przeżywa swoje złote dni, natchnienie go nie opuszcza. A wystarczyła pedofilia wśród funkcjonariuszy pana Boga. Temat wszedł na agendę medialną, abp Michalik co kazanie, dostaje epifanii, w których odkrywa nam kolejnych winnych pedofilii wśród kleru.

Nieostrożnie zdaje się nazwano lapsusem jego wcześniejszą przyczynę pedofilii "wzorcowego" kapłana, który został ofiarą z powodu "dziecka rodziców, którzy się rozwodzą, a te szuka miłości, lgnie do drugiego człowieka i wciąga go (czyli kapłana)".

Michalika mogła przerazić skala pedofilii w łonie Kościoła, więc rozszerzył katalog winowajców, którzy "wciągają go (czyli kapłana)" do przestępstwa pedofilii.

Katalog został poszerzony podczas epifanii abp. Michalika we Wrocławiu, gdzie wygłosił kazanie podczas mszy poświęconej 90. urodzin kard. Henryka Gulbinowicza.

Katalog "wciągających" w pedofilię kapłanów mamy poszerzony o "pornografię i fałszywą miłość w niej pokazaną, brak miłości rozwodzących się rodziców i promocja ideologii gender".

Nie pozostawił też hierarcha samopas agresywnych feministek walczących o prawo do aborcji, do tworzenia związków tej samej płci i prawo do adopcji dzieci przez te osoby: "To one walczą o to, żeby w szkołach i przedszkolach wygaszać w dzieciach poczucie wstydu, a nawet o to, żeby mogły decydować o zmianie swojej płci".

Bezcenna jest powyższa epifania abp. Michalika: "wygaszone dziecko z poczucia wstydu" doprowadza do tego, że kapłan popełnia przestępstwo pedofilii.

Abp Michalik katalog winnych tak dalece rozszerzył, iż tylko brakuje w nim masonów, Żydów i cyklistów. Wena jednak hierarchę nie opuszcza i można się spodziewać, że wciągnie na nią pozostałe środowiska, bo kapłani są kuszeni przez wszystkich.

Ksiądz pedofil na dwa lata wędruje za kraty


Krętactwo Kościoła w sprawie pedofilii zaczyna osiągać odpowiednie prawne zadośćuczynienie. Oto proboszcz z Kołobrzegu ks. Zbigniew R. ma iść za kraty na dwa lata.

Wykonanie kary miało się rozpocząć 20 marca bieżącego roku, lecz pedofil odwoływał się. A teraz otrzymał wyrok prawomocny z nakazem bezwzględnego wykonania wyroku: dwa lata za kratami.

Zbigniew R. w 2000 roku i 2001 molestował (a w praktyce: gwałcił) 12-letniego chłopca, który po 10 latach zdecydował się mówić o tym i powiadomił prokuraturę.

Sprawa się ciągnęła, jak diabelski ogon, ma już jednak rozwiązanie. Warto przypomnieć, że ówcześnie tamtejszym biskupem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej był obecny metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz, który zarzeka się, iż nic nie wiedział o pedofilii swego podwładnego.

Na odsiadce Zbigniewa R. to się nie skończy.

poniedziałek, 14 października 2013

Wołanie o opozycję dla Tuska - na marginesie referendum warszawskiego


Opozycję mamy, jaką mamy. Nazywa się Jarosław Kaczyński. Donald Tusk powinien się cieszyć, zacierać ręce. A ja - niekoniecznie.

Co Kaczyński się odezwie: faul na rozumie. O.K. on tak ma, lecz inni zwykli ludzie się nie faulują, potrafią odróżnić lepsze od dobrego, a lepsze od złego - zdecydowana większość rodaków tak ma.

Co znowu wymodził prezes "prawdziwych demokratów-Polaków"? Ano: "Być może doszło do złamania prawa prawa przez premiera. W sposób bezpardonowy i bezceremonialny..." Tu występują uchybienia premiera i włodarza (włodarki) Warszawy, którzy dopuścili się uchybień.

A są to: Mariusz Kamiński (b. szef CBA) nie mógł trafić do lokalu wyborczego. Pewnie zabrakło mu agenta Tomka pod ręką, który by go zaprowadził.

"Premier i prezydent ingerowali w przebieg referendum lokalnego. To jest sprzeczne ze standardami..." Poważnie! nie ja to wymyśliłem, to opuściło usta Kaczyńskiego, który jest standardem europejskim.

Onże standard europejski jeszcze wyszczególnił uchybienia premiera, aby mu wyszło "moralne zwycięstwo". A wyszło, wyszło, prezesie! -  i daj spokój zawracania rozsądkowi Polaków - w tym wypadku "lokalnych" warszawiaków.

Tusk nie ma się z czego cieszyć. Opozycję ma, na jaką zasługuje. Opozycja w formie "lokalnego" Kaczyńskiego jest nieszczęściem dla Polski, jest łatwizną, jest "standardem".

Ale Tusk ignorując potrzeby Polaków i wymogi wyzwań nowoczesnej Polski, Europy i świata, może doprowadzić do tego, że to "nieszczęście standardu europejskiego" zamieni się dla nas w katastrofę, gdyby doszło do władzy.

Nie jest winą warszawiaków i Polaków, że Kaczyński się odzywa. Bowiem winą Tuska może być, gdy "katastrofa" (intelektualna, a także po ludzku: niezaradna w swoim życiu) obejmie rządy. To nie będzie katastrofa Kaczyńskiego, to będzie katastrofa nas wszystkich.

Kaczyńskiemu nieszczęścia katastrofy nas wszystkich nie można oddawać za darmo, bo on ma talent do przeistoczenia go w rzeczywistą katastrofę.

Tusk zasługuje na opozycję o wiele lepszą niż Kaczyński. Więc zawołam: - Opozycjo! Gdzie jesteś!

niedziela, 13 października 2013

Kard. Dziwisz gra szmacianką


Kapłani mają dwa kanały komunikacji. Oficjalny i prawdziwy. W tym oficjalnym mówią to, do czego media ich zmuszą. Ostatnio gremialnie niemal przepraszają za pedofilię w swoim łonie, przy tym popełniając kiksy, jak abp Józef Michalik, który rzekł, że "dziecko w poszukiwaniu miłości wciąga tego drugiego człowieka". Tzn. dziecko jest odpowiedzialne za kapłana, który je molestuje/gwałci. Szef Episkopatu Polski wycofał się z tego, ale po takim kiksie bramka jednak wpadła.

Piłka na środku boiska - przeproszenie - gra toczy się dalej. Kościół batalię o swoją wiarygodność przegrywa, bo przestają mu wierzyć nawet wierzący. Tak wygląda schemat taktyczny gry hierarchów o mundial (papież Franciszek rozstrzygnie, czy zakwalifikują się do baraży) w kanale oficjalnym, a ten prawdziwy to jednak ambona. Na niej duchowni odzyskują wigor, formę, to ich boisko boczne dla treningów, na którym poznajemy ich rzeczywistą formę, a nie oficjalny kiks, po którym proszą o reset.

Na ambonie (bocznym boisku) kluczowy zawodnik Kościoła w Polsce, kard. Stanisław Dziwisz (odpowiednik Kuby Błaszczykowskiego) zarzuca mediom (które kler przymusiły do przeprosin za grzech/przestępstwo pedofilii), iż niszczą kapłanów i biskupów, ponieważ "osądzają ludzki grzech i słabość, odbierają prawo do dobrego imienia".

Coś mi się widzi, że Dziwisz nawet nie kwalifikuje się do kadry na mecz Kościół - współczesność w zespole dowodzonym przez coacha Franciszka. Nie tylko brakuje mu formy intelektualnej, ale przede wszystkim kwalifikacji, jako zawodowego zawodnika. Bo cóż to znaczy "osądzają"? Ludzie/społeczeństwo via media nie mają prawa osądzać strażników "wartości chrześcijańskich"?

Kardynał nie przepracował przygotowań do sezonu. Jan Paweł II wpuścił go na boisko, Benedykt XVI wycofał do rezerw, ale kardynał Dziwisz zrobił sobie labę. Coach Franciszek przy takiej formie Dziwisza nawet nie przedłuży kontraktu, wyśle go na zieloną ławkę, a może niebieską.

Forma hierarchów polskiego Kościoła jest zdecydowanie gorsza niż reprezentacji Waldemara Fornalika. Przegrana Kościoła z San Marino jest więcej niż pewna. Dla większości hierarchów polskiego KK pora udać się na emeryturę, gra w metafizyczną piłkę to dzisiaj zupełnie inny poziom. Dzisiejszy świat gra futbolówką, a nie polską szmacianką.

Kardynał Dziwisz, abp Michalik i inni ciągle kopią do wiernych tradycyjną szmaciankę. I do tego bez powietrza. Jak pisał Julian Tuwim: "jak żyć bez powietrza".

A taką wiarę "bez powietrza" proponuje polski Kościół. Zdechłą. Taką zdechłą wiarę można było usłyszeć z ust kard. Dziwisza z ambony, z prawdziwego kanału komunikacji z wiernymi.

sobota, 12 października 2013

W archidiecezji wrocławskiej powstanie natychmiast komisja ds. duchownych oskarżonych o molestowanie seksualne nieletnich


Hierarchowie Kościoła dostali nagle przypływu ogromnej dawki empatii. Metropolita wrocławski odwołał proboszcza z parafii w Brożcu, który dziesięć lat temu dostał nawiasy (wyrok: rok na cztery lata) za molestowanie seksualne ministrantów.

Wyrok się zatarł i proboszcz resocjalizowany w nawiasach został przerzucony na inną parafię, właśnie tę z Brożcu.

Empatię w imieniu metropolity wyraził rzecznik archidiecezji, ks. Stanisław Jóźwiak, który powiadomił, że arcybiskup podjął słuszną decyzję, rzecznik rzekł, iż na odwołanie proboszcza miała wpływ "empatia wobec poszkodowanych i ofiar".

Dobrze, że późno niż wcale. Dość długo metropolita czekał na przypływ uczucia empatii do ofiar pedofilii proboszcza - 10 lat. Ale doczekał. Wszak empatia mogła nie nadejść.

Rzecznik, który wyrażał się w imieniu abp. Józefa Kupnego, nie sformułował, czy ta empatia dotyczy także poprzedników obecnego władcy archidiecezji. Abp Kupny jest metropolitą od czerwca tego roku, a jego poprzednicy to kard. Henryk Gulbinowicz i abp Marian Gołębiewski.

Niemniej dobrze, że przynajmniej w imieniu jednego z tej trójcy rzecznik wyraził empatię, który nawet powiedział, że natychmiast zacznie działać komisja, a będzie ona analizować sprawy osób duchownych z całej archidiecezji wrocławskiej oskarżonych o molestowanie seksualne nieletnich. Pisząc wprost: przyjrzy się księżom pedofilom.

To "natychmiast" nie wiadomo, kiedy zacznie działać. Czy już po konferencji prasowej rzecznika, czy jutro, czy od poniedziałku, czy od pierwszego listopada?

Z tego komunikatu wynika też, iż archidiecezja jest w posiadaniu archiwaliów przestępstw swoich funkcjonariuszy, którzy dopuścili się pedofilii. Wynika też, że poprzednicy abp. Kupnego nie doczekali empatii wobec ofiar pedofilii księży.

Kościół na te i inne wątpliwości będzie musiał odpowiedzieć. Niemniej należy stwierdzić, że do tej pory hierarchowie byli skamieliną w empatii tego grzechu-przestępstwa, nagle dostali przyspieszenia empatycznego, jakby uczucia hierarchów zaczęły chodzić w butach siedmiomilowych. Można za nimi nie nadążyć. Czyżby ucieczka do przodu?

czwartek, 10 października 2013

Jarosław Kaczyński wiedzę o mycie mostowym ma od brata Lecha

Skąd Jarosław Kaczyński ma wiedzę, że Hanna Gronkiewicz-Waltz zamierza wprowadzić myto za przejazd mostami? Tuż przed referendum to "gorący kartofel", HGW takiego sobie by nie podrzuciła. Przeciwnie obniża ceny za przejazd komunikacją miejska, wprowadza kartę warszawiaka. Miałaby wprowadzać mostowe?

To się kupy nie trzyma. Kaczyński jednak nie dociera do rozsądnego wyborcy, ale do swoich, ideowców i niezdecydowanych. W ostatnich dniach trzeba czymś nieczystym uderzyć, stara pisowska zasada. Przeciwnik nie będzie miał czasu na sprostowanie i dotarcie z tym komunikatem do wyborców. Zadziałało to w pełni w 2005 roku.

Szybko się wyjaśniło, skąd prezes PiS dysponuje wiedzą o mycie mostowym. A powiedział o tym Kazimierz Marcinkiewicz, który nastał w warszawskim ratuszu komisarycznie po Lechu Kaczyńskim. Następnego dnia po objęciu komisarza Warszawy na biurku Marcinkiewicza znalazł się dokument o opłatach za przejazd mostami. Projekt zatem opracowywali ludzie Lecha K.

Jarosław ma wiedzę od brata Lecha. Wówczas to był "gorący kartofel" dla kierowców, który już dawny ostygł. Ale w gorączce kampanii referendalnej prezes PiS swoim zwyczajem kampanijnym odgrzał go. Stara pisowska zasada: rzuć nieczystościami we wroga, coś się przyklei.

Kaczyński zawsze śpiewa na peerelowską nutę: "Na prawo most, na lewo most, a HGW za przejazdy nimi każe płacić". Trafi to rzecz jasna do swoich, ale także do ideowców (referendum to demokratyczna forma sprzeciwu) i niezdecydowanych.

Tylko Kaczyński, jako rogatkowy, będzie zbierał polityczne profity za rzekome myto HGW.

środa, 9 października 2013

Świat się śmieje z Michalika


Abp Józef Michalik staje się sławny na cały świat. Cytują go globalne media. Towar eksportowy polskiego Kościoła.

Pozazdrościł Janowi Pawłowi II. Szef Episkopatu powiedział wiekopomne słowa:
Niewłaściwa postawa często wyzwala się, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, zagubi się i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga.

Niech Kościół nie wmawia, że to przejęzyczenie, lapsus. Tak hierarchowie sądzą. To nie są dojrzali ludzie. Nie założyli rodzin, nie odpowiadają za los potomstwa, za ich utrzymanie i wychowanie. Po prostu kler gwałci nie swoje dzieci, bo im się "chce", a poza tym zostali "wciągnięci".

Papież Franciszek tego buca powinien zdegradować do grabarza.

Przecież Michalik podobne słowa powiedział w 2001 roku, gdy bronił pedofila Michała M., księdza z Tylawy, który został skazany przez sąd:
Czuję się zobowiązany zaprotestować przeciwko szarpaniu dobrej opinii naszych księży, co jest przecież atakiem niewybrednym znanych nam pewnych grup i środowisk. Dziś przybierają one coraz to inne kolory, ale zawsze wywodzą się od ojca kłamstwa.


niedziela, 6 października 2013

Palikota ryzykowny ruch, najważniejsza jednak Joanna Bator z Nike 2013


Niedziela miała należeć do Janusz Palikota. Kongres nowej partii zakończył się połowicznym sukcesem. Uważam, iż nazwa nowego bytu politycznego jest niezbyt fortunna. Twój Ruch - to wszystko i nic. Świetny politolog Jarosław Flis krótko ją recenzuje - "Ryzykowny ruch". A Kleofas Wieniawa: "Tfuj Ruch".


W polityce najważniejsze będzie warszawskie referendum. Tomasz Nałęcz przypomniał, że Lech Kaczyński zostając prezydentem RP, był jednocześnie prezydentem Warszawy. Wówczas rezygnując z członkostwa w PiS (taki gest dla ubogich), nie zrzekł się z szefowania samorządowi stolicy dlatego, by Kazimierz Marcinkiewicz mógł zostać komisarycznym prezydentem.


Dlatego zaciętość żyjącego kurdupla: "Idźcie na referendum", bo "potrzeba odwołania prezydent Warszawy wynika z wyjątkowo złej jakości władzy", należy potłuc o kant siedzenia. Nieżyjący kurdupel prezentował w każdym wymiarze dużo gorszą jakość.

Źle stałoby się, gdyby referendum było ważne. Automatycznie windowałoby PiS do rządzenia. Taka jest logika polityki.


Wiadomością dnia jest Nike 2013 dla Joanny Bator za "Ciemno, prawie noc". Fragmenty jej książki tutaj do przeczytania.

piątek, 4 października 2013

Franciszek jak książę Myszkin


Papież Franciszek wszystkich zaskoczył, Kościół szczególnie. Nie mogło być inaczej, ta instytucja czekała na nową narrację. Jan Paweł II dał sienkiewiczowski oddech prowincji wschodniej Europy (dlatego dla wielu z nas jest ważny), ale nieistotny uniwersalnie. Benedykt XVI wniósł intelekt, który jest ważny dla garstki, a reszta (99,9%) kręci swoje lody. No i przyszedł Franciszek ze swoistym polskim prologiem (wybrali ch...) Ewy Wójciak. Ale i to nie zapowiadało tego, co codziennie jest dawkowane.

Franciszek wpisuje się coraz bardziej w dostojewszczyznę, w zbrodnie i karę Kościoła, a sama postać Franciszka zaczyna przypominać księcia Myszkina, człowieka znikąd (z Argentyny), z antypodów, który przybywa z Rogożynem, aby zamordować  Anastazję Filipowną w imię miłości - fałszywą ikonę, podróbkę wszelkich świętości, bo postać kobiety - nawet dziewicy - jest rzeczywista, grzeszna, ale wewnętrznie dobra, empatyczna.

Myszkin wzorowany na postaci Chrystusa, jest znikąd (Nazaret, Szwajcaria, Argentyna), bowiem bohaterowie nie rodzą się w centrum. Bohaterowie w tym centrum przeprowadzają test. Tak przybył Franciszek i testuje Kościół, testuje wiarę, testuje słowa i czyny instytucji. Przede wszystkim Franciszek jak książę Myszkin wskazuje, jak być lepszym, jak być zrozumiałym, jak poprzez rozmowę z drugim uzyskiwać głębsze ludzkie wymiary.

Franciszek dopiero zaczyna, znajduje się - jak w najważniejszej powieści literatury światowej - w salonie Jepanczynów, dopiero go poznajemy. Zapowiada powstanie nowej konstytucji ws. kurii rzymskiej. Ten człowiek znikąd - coraz częściej traktowany przez miejscowych ludzi centrum, jako człowiek "bez głowy" (jeździec)  - musi się liczyć z ich reakcją. W dosłownym znaczeniu.

Reakcyjnym jest Kościół polski, który tak naprawdę zgłupiał. Franciszek zakłóca im porządek aksjologiczny w prowincjonalnym imperium katolickim. Nie oni jednak będą decydować, co się stanie z Franciszkiem ks. Myszkinem. Zapadnie na epilepsję, bo cierpi na nią cały Kościół. Na padaczkę aksjologiczną. Kościół cierpi  na taniec św. Wita od dawna. Podnosi się po atakach własnych, nazywanych przez niego atakami na Kościół.

Franciszek będzie poddawany temu doświadczeniu, będzie spychany przez swoją instytucję. Czy skończy jak bohater Dostojewskiego, jak bohater pisarzy czterech Ewangelii - przy zwłokach Nastazji Filipowny, na własnym krzyżu?

Nie wątpię, jak będzie. Franciszka czeka Emaus i Szwajcaria, jak bohatera Ewangelii i "Idioty", bo zawsze w tej konstrukcji narracji zwyciężają Barabasze. Oni dostają za friko szansę i np. piszą we "Frondzie". Wszytko wróci na swoje miejsce, acz nie będzie już takie samo. I to jest zwycięstwo Jezusa z Nazaretu, literackiego ks. Myszkina i takim będzie Franciszka z Argentyny.

czwartek, 3 października 2013

Pedofilia w Kościele: Marcin K. nie poszedł na ugodę


Marcin K. wytoczył proces kurii koszalińsko-kołobrzeskiej o odszkodowanie za molestowanie przez kołobrzeskiego proboszcza, gdy miał 12 lat.

Odbyła się pierwsza rozprawa, do ugody nie doszło. Marcin K. wcale nie żąda wielkiej sumy, bo tylko 200 tys. zł. Nawet na tę niewielką kwotę nie zgodził się Kościół.

Marcin K. zapowiedział, iż w tej kwestii napisze list do papieża Franciszka. Niezależnie, jak sprawa się potoczy, należy stwierdzić, że tamy w sprawie pedofilii w Kościele zostały przerwane.

Teraz Kościół zacznie się sypać i za jakiś czas pójdzie z torbami. Kler zasługuje tylko na torbę i kij. Niestety, w kraju walnie Kościół do tego się przyczynił.

wtorek, 1 października 2013

Mówimy: Orban - myślimy: Kaczyński


Mówimy: Orban - myślimy: Kaczyński. Mówimy "Orban" i zastanawiamy się, czy Jarosław Kaczyński powtórzyłby drogę Orbana "ku suwerenności". Wsłuchujemy się w Kaczyńskiego i zgadujemy, co bierze z Orbana, a co jest u niego "polskie".

Na Forum Ekonomicznym w Krynicy Kaczyński postraszył domiarem tych przedsiębiorców, którzy nie będą wdrażać w swoich przedsiębiorstwach nowych technologii. I od razu prezes PiS zastrzegł się: jest to nomenklatura PRL-owska. Niewiele w tym z Orbana, a z resentymentu Kaczyńskiego, który miesza swoje uczucia do "tradycji" dzisiejszej Polski z populizmem i takie wychodzą mu popłuczyny orbanomiki. Kaczyński chce opodatkować zagraniczne sieci supermarketów, instytucje finansowe, telekomy. To jest żywcem wzięte z Orbana. Z Węgier obcy kapitał nie uciekł. Ale Kaczyński chce zastępować obcy kapitał polskim, którego jest tyle, co kot napłakał.

Doniesienia z Węgier dotyczące gospodarki należy określić sukcesem Orbana. Bezrobocie spadło do jednocyfrowego poziomu, inflacja jest na rekordowo niskim poziomie - 1,3 proc. i prognozy PKB - wzrost o 0,7 proc., pamiętając jednocześnie, że poprzedni rok to spadek aż o 1,7 proc.

Wygląda to na cacy, ale sfera wolności na Węgrzech została mocno ograniczona, przede wszystkie media nałożono kaganiec cenzury, zwalczana jest opozycja ustawami dekretowanymi przez większość parlamentarną Fideszu i faszyzującego Jobbiku.

Orban za daleko się zapędzi, Bruksela tupnie, a premier Węgier z oporami, ale się podporządkowuje. Węgry to jednak niewielkie państwo, którego władze stąpają na cienkiej linii tego, co można w demokracji i tego, co pachnie reżimem. Na razie udaje się. Zupełnie inaczej rzecz wyglądałaby w Polsce, skala orbanomiki wprowadzona w naszym kraju byłaby bez porównania groźniejsza, takie stąpanie na cienkiej linii skończyłoby się runięciem w przepaść, bo należy pamiętać, iż do popłuczyn gospodarczo-społecznych doszłyby dwie polskie oryginalności: kruchta (zapis w prawie ustrojowym Invocatio Dei) i degenerujący przemysł smoleński.

Dlatego, gdy mówimy "Orban", myślmy o tym kraju krytycznie. A gdy myślimy "Kaczyński", mówmy o możliwych zapaściach społeczno-cywilizacyjnych i niewątpliwym kryzysie gospodarczym, bo taki wywołałby populizm i "smoleńska prawda".