Andrzej Saramonowicz zna się na branży filmowej, jak mało kto. A przy tym to świetny, niezwykle inteligentny filmowiec, o czym świadczą jego filmy (nie dla ubogich).
Saramonowicz wyjaśnia, dlaczego wstrzymano premierę "Smoleńska" Antoniego Krauze. W tłumaczeniu na język bezpośredni: wstrzymał Jarosław Kaczyński.
Czyli prawdą jest, iż na zamkniętym pokazie wyszedł z prezentacji "Smoleńska" i powiedział, że nie tak było.
A jak?
Prezes wie. Bo ma być tak, jak on sobie wyobraża. Jeszcze mniej zdrowo. I to jest clou pisowskiej "Dobrej Zmiany".
Wszyscy żyjemy w paranoi prezesa.
Więcej >>>

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Antoni Krauze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Antoni Krauze. Pokaż wszystkie posty
środa, 23 marca 2016
środa, 9 marca 2016
"Smoleńsk" Guido Krauzego może być sukcesem, jaja jak berety. To więcej niż Bareja, to Begnini. Oskar!
Nieprawdą jest, że Stanisław Bareja nie żyje!
Żyje!
Nazywa się Antoni Krauze, właśnie zrealizował film "Smoleńsk", który to będzie się ścigał z komisją Macierewicza. Groteska, czy kabaret?
Film bankowo osiągnie sukces, bo kto nie chciałby oglądać Barei, jego kpiny, parodii, burleski z tematu tak tragicznego, jak katastrofa smoleńska.
Krauze to nawet więcej niż Bareja, który przecież nie dostał Oscara, to Roberto Begnini, który dostał Oskara, a jego "Życie jest piękne" traktuje o obozie koncentracyjnym - i też jest śmieszno.
Krauze, jak Guido w filmie Begniniego, opowiada inną rzeczywistość, niż jest, acz z małymi wyjątkami, bo np. Jerzy Zelnik w filmie i w życiu był/jest agentem.
Guido Krauze już może zacierać ręce, bo film zostanie zgłoszony do Oskara, gdyż polskie władze branży filmowej są pisowskie.
Nie wierzę, aby ktokolwiek na świecie i spełna rozumu treść "Smoleńska" przyjął jako świat przedstawiony.
Nie! To groteska, która uderza w PiS. Tylko tak można przyjąć formę i treść filmu. Absurd z krainy PRL-u.
Bo PiS to przeniesiony PRL do dzisiaj. To skansen minionego reżimu. I tak będą odbierali ten film na świecie.
I to może być sukcesem Guido Krauzego. Wyszło mu na odwrót. Ten film stanął na głowie, tak jak PiS stoi na głowie.
Sens i rozum są daleko - na antypodach. Ale jaja. Gdy stanie się na głowie, jaja są jak berety. Tak zrealizował "Smoleńsk" Guido Krauze.
Więcej >>>
czwartek, 27 lutego 2014
Przekażcie realizację "Smoleńska" Pasikowskiemu
Polski Instytut Sztuki Filmowej nie przyznał dotacji 5,5 mln na produkcję filmu mityzującego jedno z najważniejszych w ostatnich latach zdarzeń w życiu społecznym i politycznym kraju.
"Smoleńsk" w realizacji Antoniego Krauzego - bo o nim mowa - od samego początku ma konotacje jednostronnie polityczne, co samo w sobie nie dyskwalifikuje przedsięwzięcia, temat jednak w polityczną walkę, dzieli Polaków, jak rów, który wykopali politycy, a Krauze nie przeprowadza jego melioracji, a wręcz pogłębia.
Nie bez znaczenia jest, iż scenariusz był pisany pod tezę, a główny scenarzysta Marcin Wolski nawet się wycofał z pisania, gdyż uznał, iż tekst nie jest profesjonalny.
Reżyser obrazu wystarczająco dużo powiedział przed jego powstaniem, aby mieć słuszne obawy, że dzieło nie będzie miało wiele wspólnego z rzeczywistością i wiedzą o tym zdarzeniu.
O scenariuszu można przeczytać w mediach. A jest publicystyką szytą w mistycznym przeświadczeniu, że duchy pomordowanych Polaków w 1940 roku spotykają się z duchami "poległych" w 2010.
A tak naprawdę spotkały się niezawiniona tragedia katyńska ze wzmożeniem wyborczym roku 2010. Tragedia spotkała się z trywialnością polityczną, choć ta ostatnia okazała się ostatecznie hekatombą.
Tak można - a pewnie należy - spojrzeć na Katyń i Smoleńsk. Wówczas kroi się zupełnie inny gatunek narracji: tragifarsa.
O czym jakiś czas temu mówił Juliusz Machulski. Dziwne, iż Krauze nie dojrzał fałszywego brzmienia wybranej przez siebie narracji. Nie jest przecież reżyserem z pierwszej łapanki.
Powodem jest jednak jego polityczne zaangażowanie. Z podobnym problemem spotkał się Władysław Pasikowski przy realizacji "Jacka Stronga". Potrafił jednak wybrnąć, chociaż obraz nie należy do wybitnych, to jest dziełem wartościowym i artystycznie nie musi się go wstydzić.
Bardzo ważne tematy, jak Smoleńsk, które dostają się do rąk twórców zaangażowanych jednostronnie politycznie, zwykle kończą się dziełem określanym, jako gniot.
Mam swój prywatny apel. Przekażcie realizację "Smoleńska" Pasikowskiemu. Potrafi wybrnąć z takich trudnych politycznie tematów, jak to uczynił w "Pokłosiu" i we wspomnianym filmie o Ryszardzie Kuklińskim.
Więcej >>>
czwartek, 27 grudnia 2012
Szykuje się wielki gniot o Smoleńsku
Reżyser dojrzewającego patriotycznego hitu "Smoleńsk" Antoni Krauze na łamach "Gościa Niedzielnego" (dalibóg, co za to pismo poświęcone kulturze) wyraża żal do Mariana Opani, że dał się wciągnąć w aferę medialną i odmówił zagrania roli Lecha Kaczyńskiego.
Czy Krauze już dojrzał do roli Stanisława Barei III RP? Na to wygląda. A nawet wygląda, że jest owocem IV RP, a poznaję to po jego retorycznych kulfonach. Bo co znaczy jego stwierdzenie: "Polacy nie dają się tak łatwo podzielić"?
Smoleńsk właśnie doskonale podzielił naród na przynajmniej dwie nierówne części. A jeszcze rzeknę dokładniej: jedna z tych części została oddzielona od rozumu, stało się tak za przyczyną polityków i dziennikarzy, którzy usługują im w tej czynności rozdzielenia. I dla tej (mniejszej części) Bareja IV RP realizuje film.
Wg Krauzego prawda nas zjednoczyła, a tą prawdą była żałoba manifestowana w pierwszych dniach po katastrofie na Krakowskim Przedmieściu. Czyli krótko pisząc, Polaków empatia do ofiar i ich rodzin była prawdziwa.
Podzieliło nas kłamstwo o przyczynach katastrofy. Bareja zna zawartość kłamstwa, nie zna prawdy o przyczynach. Oto podstawowy kulfon Krauzego Barei.
Co to za stwierdzenie reżysera: "Nie ma innego logicznego wytłumaczenia tego, co wydarzyło się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku niż fakt, że doszło do zamachu"?
Ba, reżyser na końcu realizacji filmu chce zrekonstruować ostatnie chwile na pokładzie Tu-154M, ale czeka na dalsze ujawnienie nowych faktów.
Niedawno Krauze mówił, że w filmie o zamachu może paść tylko jedno słowo, ale i tego nie jest pewien. Dzisiaj twierdzi zupełnie inaczej. "Udział Rosja w katastrofie, bierny albo czynny, jest ewidentny".
Silnie podkreśla udział Polaków: "Poza tym kilka osobistości, które miały lecieć z prezydentem, wycofało się w ostatniej chwili. Na przykład Klubu Parlamentarny PO miał reprezentować m.in. Grzegorz Schetyna, a poleciał za niego Sebastian Karpiniuk".
Nawet Antoni Macierewicz tak nie określił personalnie odpowiedzialnych za "zbrodnię niesłychaną". Do Donalda Tuska dorzucamy Grzegorza Schetynę. Plus oczywiście "biernie albo czynnie" Władimira Putina.
Taka jest wiedza Barei IV RP. Krauze będzie realizował film realistyczny, a że nie ma żadnych talentów Louisa Bunuela, ani Woody Allena, ani Andrzeja Wajdy, a scenariusz pisze Marcin Wolski, to ten hit patriotyczny będzie kitem.
Przy takich retorycznych kulfonach Krauzemu wyjdzie Wielki Gniot.
wtorek, 4 grudnia 2012
Smoleński paradygmat Kłopotowskiego
Krzysztof Kłopotowski to domorosły specjalista od paradygmatów. Szuka kryteriów dla konkretnej nacji, dość głośne były jego rozważania o paradygmacie judaistycznym. Posądzony o antysemityzm niespecjalnie temat kontynuował. Dziwię się, że nie odświeżył swoich rozważań przy okazji "Pokłosia", zwłaszcza, że kilka lat temu w "Rzeczpospolitej" pisał o paradygmacie Polaka. Gdy nie przekonał "niepokornych" do kryteriów łączących plemię Polan, sformułował paradygmat PiS, który oto przekuł w totem smoleński.
Jak na krytyka filmowego przystało myśli obrazami, a konkretnie wysnuwa obraz z innego obrazu. Wajda zrobił solidarnościowego "Człowieka z żelaza", który to może uchodzić za artystyczny totem "niepokornych" w PRL, bystrzaka Kłopotowski, który sam siebie nazywa spiritus movens, wpadł na bardzo odkrywczy pomysł sequelu filmu Wajdy.
Wiadomo, że autor "Wałęsy" nie będzie robił "Człowieka z żelaza II", więc spiritus movens wynalazł Antoniego Krauzego, z którym podzielił się swoją genialnością, ma pomysł na wcielenie młodej Krystyny Jandy (aktualnie gra Wałęsową) i ma totem smoleński. To będzie paradygmat PiS i kryterium wszystkich Polaków, bo każdy tutaj żyjący ma do Smoleńska jakiś stosunek.
Tego nawet Zygmunt Kałużyński by nie wymyślił, który zresztą nigdy nie wpadł na pomysł żadnego paradygmatu, bo jaki był z niego spiritus movens, co najwyżej polish vodka. Oryginalność Kłopotowskiego jest zdumiewająca, mało kto wpadłby na pomysł, aby główną bohaterką była dziennikarka Ewa Stankiewicz, a nie o trzydzieści lat starsza bohaterka grana przez Jandę.
Inna oryginalność Kłopotowskiego to ze scenariuszem. Wszyscy wpadliby na pomysł, aby pisał go Janusz Głowacki, w najgorszym razie Cezary Harasimowicz, a specjalista od paradygmatów w jakimś polskim ZOO znalazł scenarzystę Marcina Wolskiego, który się nie uchyla od obowiązków paradygmatu i patriotycznego.
Na razie nie wypalił pomysł z redaktorem Winkelem, którego w "Człowieku z żelaza" grał Marian Opania. Mała strata, bo to marny kabareciarz i żaden spirytus movens, a ledwie polish vodkę zbierający z podłogi za pomocą ręcznika. Adam Hofman się nie mylił.
Już widzę ten obraz oczyma wyobraźni (ulubiona metafora Amerykanów) w kształcie ostatecznym. Napiszę ostrożnie - gdy wszystkie kryteria Kłopotowskiego paradygmatu smoleńskiego zostaną spełnione, będzie to gniot na miarę Oskara. Już ten film dostaje ode mnie Malinę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)