wtorek, 4 grudnia 2012

Smoleński paradygmat Kłopotowskiego


Krzysztof Kłopotowski to domorosły specjalista od paradygmatów. Szuka kryteriów dla konkretnej nacji, dość głośne były jego rozważania o paradygmacie judaistycznym. Posądzony o antysemityzm niespecjalnie temat kontynuował. Dziwię się, że nie odświeżył swoich rozważań przy okazji "Pokłosia", zwłaszcza, że kilka lat temu w "Rzeczpospolitej" pisał o paradygmacie Polaka. Gdy nie przekonał "niepokornych" do kryteriów łączących plemię Polan, sformułował paradygmat PiS, który oto przekuł w totem smoleński.

Jak na krytyka filmowego przystało myśli obrazami, a konkretnie wysnuwa obraz z innego obrazu. Wajda zrobił solidarnościowego "Człowieka z żelaza", który to może uchodzić za artystyczny totem "niepokornych" w PRL, bystrzaka Kłopotowski, który sam siebie nazywa spiritus movens, wpadł na bardzo odkrywczy pomysł sequelu filmu Wajdy.

Wiadomo, że autor "Wałęsy" nie będzie robił "Człowieka z żelaza II", więc spiritus movens wynalazł Antoniego Krauzego, z którym podzielił się swoją genialnością, ma pomysł na wcielenie młodej Krystyny Jandy (aktualnie gra Wałęsową) i ma totem smoleński. To będzie paradygmat PiS i kryterium wszystkich Polaków, bo każdy tutaj żyjący ma do Smoleńska jakiś stosunek.

Tego nawet Zygmunt Kałużyński by nie wymyślił, który zresztą nigdy nie wpadł na pomysł żadnego paradygmatu, bo jaki był z niego spiritus movens, co najwyżej polish vodka. Oryginalność Kłopotowskiego jest zdumiewająca, mało kto wpadłby na pomysł, aby główną bohaterką była dziennikarka Ewa Stankiewicz, a nie o trzydzieści lat starsza bohaterka grana przez Jandę.

Inna oryginalność Kłopotowskiego to ze scenariuszem. Wszyscy wpadliby na pomysł, aby pisał go Janusz Głowacki, w najgorszym razie Cezary Harasimowicz, a specjalista od paradygmatów w jakimś polskim ZOO znalazł scenarzystę Marcina Wolskiego, który się nie uchyla od obowiązków paradygmatu i patriotycznego.

Na razie nie wypalił pomysł z redaktorem Winkelem, którego w "Człowieku z żelaza" grał Marian Opania. Mała strata, bo to marny kabareciarz i żaden spirytus movens, a ledwie polish vodkę zbierający z podłogi za pomocą ręcznika. Adam Hofman się nie mylił.

Już widzę ten obraz oczyma wyobraźni (ulubiona metafora Amerykanów) w kształcie ostatecznym. Napiszę ostrożnie - gdy wszystkie kryteria Kłopotowskiego paradygmatu smoleńskiego zostaną spełnione, będzie to gniot na miarę Oskara. Już ten film dostaje ode mnie Malinę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz