niedziela, 2 grudnia 2012

Notatki na marginesie Michnika



Adam Michnik to ten autorytet, który niepotrzebnie po aferze Rywina został zatracony. Acz nie wszystkie środowiska tak go postrzegały, to wielce się z nim liczyły.

Nie chcę pisać panegiryku do postaci Michnika, sam zawsze najlepiej się broni. Na marginesie jego wypowiedzi dla audycji "Kod dostępu" chcę poczynić swoje luźne uwagi, które uzupełniają w skrócie obraz tego, co się stało w Polsce za sprawą języka prawicy, języka różnicy, wszak do tego sprowadza się polityka.

Prawica miała swoje pięć minut na początku lat 90., czyli odzyskania państwowej suwerenności, gdy Lech Wałęsa wycinając sobie drogę do prezydentury, Jarosława Kaczyńskiego uczynił maczetą władzy. Ale szybko się go (ich - choć Lech był zawsze ciepłymi kluchami) pozbył, bo maczeta chciała więcej, niż na to zasługiwała.

Już wówczas wyostrzył się język Kaczyńskiego, niespecjalnie wiedział, co z nim począć, nie wiedział jeszcze, jak używać, ale socjotechnika dyskursu politycznego była jego dziełem, do której brakowało mu politycznych artefaktów.

Lech został ministrem sprawiedliwości w rządzie Buzka, to pozwoliło Jarosławowi na nowo sformułować partię polityczna z ludźmi, których miał w swojej gwardii od początku. Ale to jeszcze nie było to. XXI wiek dał mu takie dwa zdarzenia.

Wówczas wykradł ogień dla swojej partii, wówczas stał się Prometeuszem prawicy Jak pisał wybitny poeta Tadeusz Różewicz "XXI wiek przyszedł jak złodziej".

Pierwszy asumpt użycia ognia do hartowania swoich idei, a przede wszystkim elektoratu, dała afera Rywina i  wybory 2005 roku. Znowu przywłaszczył sobie to, co nie było jego własnością, ideę IV RP. W tym wypadku nie liczył się copyright, lecz socjotechnika stosowana.

Dlatego wówczas Donald Tusk i PO przegrały, za późno się zorientowali, że to ich broń polityczna została zastosowana przez Kaczyńskiego przeciw nim. Te zdarzenia z kampanii wyborczej na zawsze także ukształtowały Donalda Tuska, a dokładnie zepchnęły go w język miłości i takiegoż narzędzie stosowania prawa ustrojowego.

Tusk tym na razie wygrywa, w polityce nigdy nie ma pewności, uchodzący za Herkulesa heros ma swoją piętę Achillesa, bo każdy ją posiada.

Drugim zdarzeniem, który uczynił maczetę Kaczyńskiego jeszcze potężniejszą, jeszcze bardziej wyostrzoną, był Smoleńsk. Prezes PiS potrafi walczyć, co pokazał w wyborach prezydenckich 2010 roku i w następnych latach, zdaje się, że nie potrafi fechtować na poziomie Wołodyjowskiego. Gdy wydawało się, że zwycięży Bronisława Komorowskiego, swojej broni użył, jak cepa i dostał od elektoratu w dziób, nauczkę. Powtórzył to w kolejnych wyborach i Kaczyńskiego mamy tam, gdzie mamy .

Dzisiaj wydaje się, iż dla prezesa PiS trwałym miejscem jest opozycja, ale polityka nie takie wyprawiała hece. Najlepszym przykładem jest Viktor Orban na Węgrzech, polityk inny od Kaczyńskiego, któremu władza wpadła w ręce, gdy kraj jego wpadł w pułapki kryzysu finansowego.

Kaczyński będzie grał na kryzys, bo łudzi się powtórką Orbana. Miecz smoleński jest potężny w jego rękach, ale bodaj znowu go zawodzi technika, źle ustawia się na planszy, na ubitym polu. Michnik ceni jego inteligencję, niewątpliwie ją posiada, ale chyba nie aż taką, aby swoją słabość fechtunku uczynić siła, bo to potrafią tylko najwięksi.

Chyba że się mylę. Kaczyński zawsze jest groźny, gdy przesuwa się do środka, ale cechy charakterologiczne wyzwalają w nim siły odśrodkowe i wyautowuje się. Nie zawsze tak musi być. Ale Polsce i  sobie tego nie życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz