poniedziałek, 17 grudnia 2012

Zjadanie Polaka na zimno



Wszystkie dobra skradzione i wywiezione z Polski w czasie naszej trudnej historii nie mają takiej wartości, jak złom Tu-154M. Z grubsza dadzą się wyliczyć nasze straty materialne w postaci dzieł sztuki - jakieś kilkadziesiąt miliardów dolarów. Ale to jest pestka w porównaniu z tupolewem, który ma wartość emocjonalną, a tego nie jest w stanie wyliczyć żaden zespół rzeczoznawców.

No, gdyby tupolewa przeliczyć na rynkową wartość żyletek, suma wyszłaby całkiem przyzwoita. Niekoniecznie ten asortyment musieliby kupować obcy, ale przez kilka dni wszyscy potomkowie Sarmatów mogliby za darmo pozbywać się zarostu na twarzy.

Zamiast jednak pielęgnować facjaty, wolimy robić to z emocjami, bo są one bezcenne. Głównie przedstawiają wartość dla polityków. Emocji nie można kupić, można najwyżej wynająć wysokiej klasy PR-owców, którzy pomogą "wyprodukować" ten niematerialny stan psychiczny potrzebny do uprawiania polityki.

Wraku samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem, nie mamy w domu. Zresztą gdyby był, to jeszcze bardziej byśmy nie wiedzieli, co z nim zrobić. Nie ma go w Polsce, emocje się gotują, gdyby był, wrzałyby.

A politycy tylko by unosili pokrywkę naszych i swoich czupryn i tokowali nad stanem państwa, przeciwników politycznych i wszystkim, co by im przyszło do głowy.

Zaiste, jakiż bezcenny przedmiot został wyprodukowany przez polską polityką - wrak tupolewa, złom. Można tylko napisać: Polak potrafi.

Radosław Sikorski pojechał do Moskwy w celu uzyskania jakiś konkretnych zapewnień o zwrocie wraku samolotu i uzyskał, to co uzyskał, czyli słowa rosyjskiego szefa dyplomacji Siergieja Ławrowa o "dołożeniu wszelkich starań".

Nie dodał Rosjanin, że "dołożenia do kotła polskich emocji", ale to się wie. Sikorski pojechał, aby usłyszeć to, czego się spodziewał on i większość kumatych Polaków. Gdyby nie pojechał, nic jednak by nie usłyszał.

Wcześniej Sikorski pomyślał o formie nacisku na Rosjan, bo zwrócił się o pomoc do szefowej dyplomacji UE Catherine Ashton, która coś z siebie wydobyła, a my mogliśmy interpretować, że na jakiejś kolacji z Rosjanami poruszy temat między kawiorem a innymi fruktami. W kontekście tego, co stało się pod Smoleńskiem, kolacja UE-Rosja zabrzmiała bardzo niesmacznie.

Ale Sikorski nie pojechał do Moskwy, aby coś załatwić, pojechał, aby pokazać Polakom, że myśli o bezcennych polskich emocjach. Pojechał też, aby pokazać, jacy Rosjanie byli i są. Jak z Rosjanami w tej kwestii wyglądały relacje od pierwszego dnia po katastrofie smoleńskiej: "dołożymy wszelkich starań".

Rosyjskie starania o polskie emocje zawsze są takie same: mamy bulgotać, wrzeć, kurzyć się nam z czupryn. Bo gdy Polacy chwycą się za czupryny, gdyż pod nimi się tak gotują te żyletki, nie myślą o tym, aby emancypować się politycznie, ekonomicznie, społecznie.

Polak to wieczna ofiara samego siebie, nawet swoje przegraństwo lubi czcić i hucznie obchodzić rocznice. Ugotowany Polak jest spożywany na zimno przez obcych, bo taki jest kanibalizm polityki międzynarodowej, geopolitycznej. Zjeść Polaka i jego państwo. Sami włazimy do kotła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz