W kłamstwach Jarosława Kaczyńskiego nikt nie przerośnie. Na stałe można go wpisać do Księgi Guinnessa. Taki mały człowiek - a takie wielkie kłamstwa. Tylko w takich marnych gabarytach (przede wszystkim mentalnych) może pomieścić się tyle zaprzaństwa.
Usłyszeliśmy to w słynnej sali BHP Stoczni Gdańskiej na konferencji "Lech Kaczyński - człowiek Solidarności".
Najpierw w pamięć swego brata Lecha osobiście kołek osikowy wbił Jarosław. Porównanie nieżyjącego prezydenta do Gandhiego rozpoczęło bal wampirów.
Zakładał "Solidarność" - Lech. W pierwszej setce, czy dwusetce najważniejszych postaci pierwszej "Solidarności" (1980-81) nie był obecny Lech.
Stał się ważny, gdy Lech Wałęsa w 1989 roku dokooptował go do ludzi "S" przy negocjacjach Okrągłego Stołu, a następnie zatrudnił w Kancelarii Prezydenta. Po wykopaniu z posad bracia znikli i na wierzch wydobył się Lech w ostatnim roku rządów Jerzego Buzka, został wówczas ministrem sprawiedliwości.
Jako działacz i jako teoretyk Lech niewiele znaczył. Nie wszedł w żaden spór z Adamem Michnikiem i Jackiem Kuroniem, bo to nie ta półka i nic Lech K. nie miał do powiedzenia. Mamlanie nie jest bytem intelektualnym.
Konferencja ludzi PiS w sali BHP to tylko hucpa, do której świetnie nadaje się muzyka Wojciecha Kilara z "Drakuli" Coppoli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz