Michał Tusk 15. marca podpisał umowę z OLT Express na świadczenie usług menedżerskich i doradczych. Umowa została podpisana przez niego i Marcina Plichtę, właściciela zbankrutowanej linii lotniczej.
Oto ta całość tej umowy, młody Tusk miał otrzymywać 5950 zł netto plus VAT. Umowę ujawnił tygodnik "Wprost".
Dziennikarze "Wprost" zapytali Tuska, czy zerwał umowę. Odpowiedział, że nie pomyślał o tym. Dalej drążyli: Czy po ujawnieniu afery z OLT Express i Amber Gold Plichta prosił młodego Tuska o pomoc w kontakcie z mediami i politykami? Michał Tusk odparł, że nie.
Dziwnym jest to, że Tusk nie zerwał umowy. Prawnie zatem umowa dalej obowiązuje. Tusk w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" przyznał się, że 15 czerwca wpłynęła jakaś kwota pieniędzy za świadczenie usługi dla firmy lotniczej Plichty.
Powstaje wiele oczywistych pytań wynikających z umowy. Czy dochodziło do systematycznego uregulowania wypłat i dlaczego termin wypowiedzenia był tak duży - trzy miesiące? W zależności od odpowiedzi (tak lub nie) pojawiają się nowe pytania.
Najbardziej zasadnicze pytanie jest jeszcze innej treści. Jaką świadomość miał młody Tusk o firmie Plichty, zwłaszcza, że w czerwcu rozmawiał o tym z ojcem Donaldem, a ten wiedział już o działaniach ABW.
Nie można na tej podstawie osądzać młodego Tuska, ale jego sytuacja, jako syna premiera, jest niewygodna. Na ile korzystał z nazwiska?
Choć dokument wydaje się być normalnym porozumieniem między firmami (firma Tuska - Aviarail), młody Tusk stanie się ofiarą mediów niechętnych premierowi. Jak żyć? - może zapytać ten młody człowiek. Takie pytanie zadaje najnowszy "Newsweek". Czy dobrze jest być dzieckiem premiera?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz